Artykuły

Aktor z Wybrzeża

Pokazana w Warszawie prapremiera norwidowskiego Aktora w wykonaniu Teatru Wybrzeża wywołuje wrażenia tak różnorodne i sprzeczne, że trudno zdać z nich sprawę w syntetycznym skrócie. Spróbujmy zawrzeć je w paru punktach.

1. Uczucie radosnego zdumienia i zachwytu w stosunku do samego utworu. Ten tekst, znany dotychczas - i to, bądźmy szczerzy, tylko nielicznym - jedynie z lektury, ucieleśniony scenicznie, nabierał nieoczekiwanej siły i głębi wyrazu, zaczyna grać nie tylko swą urzekającą poezją, ale i swą rasową d r a m a t y c z n o ś c i ą. Delikatnym piórkiem zarysowane sylwetki okazują się naraz znakomicie zróżnicowanymi postaciami z krwi i kości, o pełni indywidualnego życia i charakteru. Każde słowo dialogu jest tu doskonale funkcjonalne: charakteryzuje bohatera pod względem psychologicznym, wywołuje spięcia dramatyczne, a przy tym współdziała w przekazaniu pewnej ogólnej, ostrej i przenikliwej wizji rzeczywistości. Zaskakująca jest przy tym nowoczesność tej "komediodramy"; nieustanne przełamywanie jednolitej tonacji minorowej przez drwinę, sarkazm, a nawet lekki, czysto komediowy żart; lapidarność wyrazu, dochodząca chwilami aż do oschłości; całe to swoiste połączenie romantycznego wyznania wiary i bardzo trzeźwej i gorzkiej oceny "kulis" polskiej rzeczywistości - czynią ten utwór bardzo bliskim dzisiejszym naszym odczuciom.

2. Uczucie niepokoju i troski wywołane samym spektaklem. Nie ze względu na gorszą czy lepszą interpretację tekstu. Ze młoda reżyserka i raczej niedoświadczony zespół nie w pełni chwytają szczególny styl i klimat tego utworu - to całkiem zrozumiałe. A sam fakt, że pokazany przez nich Norwid t r a f i ł do widzów, że odsłonił przed nami jeszcze jedną ze swych zapoznanych piękności, że nie tylko nie wydał się mętny i "ciemny", ale olśnił nas właśnie swą prostotą i konsekwencją wewnętrzną - ten fakt świadczy o tym, że jednak Teatr "Wybrzeże" dokonał jakiejś istotnej i ważnej pracy, i w pewnym stopniu naprawił zawstydzające przemilczenie tego mistrzowskiego utworu przez sceny "przodujące". Cytując niedawno na tym miejscu dyskusję, jaka na Wybrzeżu rozpętała się w związku z premierą Aktora, podkreślaliśmy nasz jak najbardziej pozytywny stosunek do odważnego, w y b o r u dokonanego przez ambitny zespół. Ale głęboki niepokój muszą budzić przejawiające się tu braki w samym rzemiośle aktorskim - braki przechodzące chwilami już niemal w zaprzeczenie aktorstwa w ogóle. Cóż z tego, że młodzi wykonawcy wykazują na ogół zrozumienie dla myśli poety, że grają z przejęciem, że mniej lub więcej głęboko "przeżywają", skoro tak często zdradzają kardynalną nieznajomość podstawowych zasad ruchu i gestu scenicznego; skoro kostium zdaje się dla nich raczej trudnym do podźwignięcia ciężarem, niż przyodziewkiem zrośniętym w sposób naturalny z ich ciałem; skoro ręce mają związane (przeważnie zwisają one sztywno wzdłuż korpusu jak u nieruchomych golemów), a krok ciężki i pozbawiony prężności. Spośród dwudziestu bodaj osób przewijających się po scenie, zaledwie parę umie prawidłowo oddychać; fraza poetycka w tym spektaklu pozbawiona jest na ogół dźwięczności, rytmu, kadencji i scenicznego "blasku". Jakąż ulgę i poczucie pełni w tym zakresie przynosi norwidowski wiersz w ustach artystki starszego pokolenia, Heleny Sokołowskiej (w roli Hrabiny); a także Edmunda Fettinga, w epizodycznej roli Innego...

3. Konwencja scenograficzna tego spektaklu idzie kierunku abstrakcyjnego "uproszczenia", zrywając z konkretną charakterystyką środowiska, realiów itd. Jest to jeszcze jeden przejaw nagminnej ostatnio tendencji do "abstrahowania", do rzekomo "metaforycznego" uogólniania. Zrodzona ze zdrowej w zasadzie reakcji przeciwko panującemu do niedawna schematowi naturalistycznej "prawdy" i pseudorealizmu tendencja ta skłania się obecnie do wytworzenia nowego schematu - tyle tylko że pretensjonalnego, a przy tym niesłychanie suchego i monotonnego. Dojdzie niedługo do tego, że każdą sztukę, niezależnie od jej specyficznego stylu, od jej cech indywidualnych, będziemy oglądać na tle kilku tych samych, neutralnych i bezwyrazowych "elementów syntetycznych". W konkretnym przypadku Aktora zastosowana tu metoda powoduje szczególny niedosyt w ostatnim akcie, odbywającym się za kulisami teatru. Nie chodzi oczywiście o wierne odtworzenie warszawskiej garderoby aktorskiej sprzed wieku (choć mogłoby to stanowić niezmiernie wdzięczne zadanie dla odkrywczego scenografa), ale o najbardziej choćby ogólne zasugerowanie poprzez realia dekoracji tego, co się określa jako a t m o s f e r ę kulis, zascenia itd. Ostatecznie teatr tym właśnie różni się od recytacji czy głośnej lektury, że ucieleśnia. Nie tylko ludzi, ale także miejsce i przedmioty. Rzeczą plastyka jest p r z e t w a r z a ć je i transponować w artystycznym skrócie - n i e zaś z a t r a c a ć je i niejako amputować żywy organizm dzieła.

Uwagi powyższe mogą się wydać zbyt surowe, może nawet krzywdzące; podyktowała je jednak troska i szczera życzliwość właśnie w stosunku do Teatru Wybrzeża, w którym oglądaliśmy ostatnio parę spektakli, wskazujących na stały rozwój tej młodej sceny, na jej ambicje i twórczy rozmach. Tym mocniej bijemy na alarm z powodu jej błędów. Błędy te zresztą nie są, niestety, tylko jej monopolem. Chcielibyśmy, aby nasz alarm rozbudził czujność wielu innych teatrów w Polsce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji