Artykuły

Kultura w Krakowie przez SB "współtworzona"

27 listopada w Domu Polonii w Krakowie odbyło się seminarium poświęcone tematowi "Kultury w Krakowie w latach PRL". Spotkanie podzielono na dwie części - referaty wprowadzające, przygotowane głownie przez współpracowników miejscowego IPN, i dyskusje panelowe z udziałem pracowników naukowych głównych uczelni Krakowa. Omówiono praktycznie wszystkie aspekty wpływu PZPR i SB na kulturę z wyjątkiem muzyki - relacja Bogdana Dobosza.

Organizatorem seminarium był Ośrodek Myśli Politycznej. Należy jedynie żałować, że spotkanie wzbudziło umiarkowane zainteresowanie, choć z drugiej strony cieszy, że jego uczestnikami była głównie młodzież studencka, dla której czasy PRL są już po prostu historią.

Omówiono praktycznie wszystkie aspekty wpływu PZPR i SB na kulturę z wyjątkiem muzyki. Cześć referatów oparto na dokumentach miejscowego Instytutu Pamięci Narodowej. Henryk Głębocki z IPN, omawiając środki operacyjne SB w Krakowie, wykazał, że było ich znacznie mniej niż w innych podobnych miastach. Na terenie Krakowa w latach 70. działało 600 agentów sieci operacyjnej. Ich liczba zaczęła gwałtownie rosnąć w następnej dekadzie, kiedy to resortem spraw wewnętrznych zaczął rządzić gen. Czesław Kiszczak. Z 4,5 agenta przypadającego na jednego oficera SB zrobiło się od 12 do 14. W mieście SB utrzymywało ponad sto lokali kontaktowych, a III wydział zatrudniał od 60 do 70 funkcjonariuszy. Z pewnością przykład Krakowa nie odbiega od podobnych działań SB w innych miastach. Kraków ma jednak swoją specyfikę. Jest nią przede wszystkim rola Kościoła katolickiego i wyjątkowości kolejnych metropolitów tego miasta - ks. Kardynała Sapiehy i jego następcy Karola Wojtyły.

Jerzy Perzanowski z Wydziału Filozofii UJ zaryzykował tezę, że w filozofii marksizm na terenie Krakowa nie istniał. Nawet prof. Adam Schaff, który wyładował tu w ramach komunistycznego desantu, pod wpływem lwowskich profesorów uczących w mieście zachowywał się podobno dość przyzwoicie. W innych dziedzinach kultury takich wyjątków już nie było. Szczególnym obszarem jest literatura, gdzie SB czasami"współtworzyło" dzieła literackie. Na pisarzy i poetów wpływano przez odpowiednie nastawienie krytyki, recenzji, nakłady, a nawet podsuwanie tematów. Istniał też cały zestaw kar i nagród.

Głębocki z IPN mówi tu o "kreacji rzeczywistości", z której nikt sobie nie zdawał sprawy. PRL-owskie służby specjalne nie tylko inwigilowały, ale rzeczywistość wręcz tworzyły.

Lepiej było w sztuce. Socrealizm spłynął dość szybko po artystach, ale pozostawił ślady psychiczne na środowisku. Zdaniem Stanisława Rodzińskie-go z ASP, artyści nie musieli "współpracować", zachowanie niezależności było łatwiejsze niż w przypadku pisarzy i poetów, ale mimo to wysługiwali się władzy. Biorący udział w dyskusji panelowej, prof. Rodziński potępił dość ostro postawy odgrzebywania dzieł socrealizmu, które są wytworem takiego samego totalitaryzmu jak sztuka nazistowska. Przykładem "większej"

wolności środowiska artystycznego może też być wydawany poza cenzurą wewnętrzny biuletyn ZPAP. Kiedy jego numery zaczęły się robić coraz bardziej "otwarte", ktoś usłużny zaniósł biuletyn do wydziału kultury KW PZPR, gdzie przekazał go Janowi Kaczmarskiemu (ojcu pieśniarza Jacka). Wywołało to awanturę, która odebrała autorom biuletynu chęci do dalszych eksperymentów. Rodziński przytoczył też sympatyczną anegdotę z własnej kariery, ilustrującą kulisy działania cenzury. W 1976 roku miał wystawę w Warszawie w pobliżu gmachu ministerstwa kultury. Ekspozycja obejmowała kilka prac o tematyce religijnej. Wydrukowano już katalog, rozesłano zaproszenia. Nagle przyszła decyzja o odwołaniu wystawy. Powód okazał się prozaiczny. Do ministerstwa kultury miała przybyć delegacja z "bratniej" Bułgarii. Gdyby tak któremuś z gości przyszła ochota zwiedzić wystawę, groziła wg cenzury, międzynarodowa katastrofa.

Na osobną uwagę zasługuje podczas krakowskiej sesji wykład Doroty Koczwańskiej-Kality, która przedstawiła stosunek komunistycznych władz do kultury na przykładzie Teatru Rapsodycznego i działalności Mieczysława Kotlarczyka. Uruchomiony po wojnie teatr dość szybko znalazł się w obiekcie zainteresowań UB. Po ataku ministra kultury Sokorskiego w 1953 roku, który nazwał teatr "agenturą anglo-amerykańską" instytucja została zamknięta. Towarzyszyły temu ataki na Kotlarczyka i inwigilacja zespołu.

Niezrozumiałe wówczas antagonizmy w zespole okazują się dziś w świetle dokumentów IPN "grą operacyjną" UB. Na fali odwilży udało się Kotlarczykowi wznowić działalność. W 1957 r. ma miejsce pierwszy spektakl. W tym samym roku SB zakłada znów Kotlarczykowi "sprawę ewidencyjno-operacyjną", jako byłemu członkowi chadeckiej Unii i potencjalnemu "wrogowi ustroju". Zostaje poddany obserwacji, w mieszkaniu umieszcza się podsłuch, werbuje agenturę. Ciekawostką jest też tworzenie wokół teatru przez tajne służby odpowiedniej atmosfery, która ma pomniejszyć znaczenie placówki. Służą temu manipulacje krytyką i recenzjami przedstawień, powtarzanie zarzutów "staroświeckości", "obciążenia mistyką", "aspołecznością" czy wręcz pisanie o "nudzie spektakli". Ówczesne zapisy cenzury zakazywały pisania pozytywnie o Teatrze Rapsodycznym. W nagonce na teatr bierze też udział, prześmiewając jego repertuar, Sławomir Mrożek. W 1959 r. podej muje się wobec Kotlarczyka działalność operacyjną o kryptonimie"Łącznik". Analizuje się kontakty dyrektora "Rapsodycznego" z hierarchią kościelną, szuka "źródeł informacji". Działania operacyjne wobec Kotlarczyka podejmuje się też w związku z jego staraniami o paszport. Wiceszef krakowskiej SB płk Bałach rozważa nawet przy tej okazji możliwość werbunku dyrektora. Zamiast bezpośredniej współpracy postanowiono jednak wykorzystać Kotlarczyka jako ewentualny "środek wpływu" np. na bliskiego mu abp. Wojtyłę. Rozmowy po powrocie Kotlarczyka z Rzymu okazały się jednak mało obiecujące dla władzy. Próbowano sondować tematy dotyczące soboru Yaticanum E, kontaktów z Ojcem Św., stanowisk ks. kardynała Wyszyńskiego i abp. Wojtyły. Kotlarczyk, wg raportu, "odpowiada w sposób enigmatyczny". Być może brak nadziei na współpracę stał się przyczyną likwidacji teatru w 1967 roku. Była to pośrednia kara i dla ks. Karola kardynała Wojtyły, który przyjaźnił się z dyrektorem i brał udział w poświęceniu budynku tego teatru. Lokal oddano "Grotesce", ale działalność operacyjna "Łącznik" trwała aż do 1976 roku i obejmowała kontrolę korespondencji, podsłuchy i agenturę osobową w pobliżu sędziwego już Kotlarczyka.

Nic dziwnego, że w czasie dyskusji po referatach pojawił się nawet postulat "napisania na nowo historii literatury drugiej połowy XX wieku", który bynajmniej nie został przyjęty żartobliwie. Wszyscy uczestnicy seminarium dość zgodnie potępili minioną epokę. Wśród osobistych wspomnień Jerzy Perzanowski z Wydziału Filozofii UJ przypomniał np. przyjaźń swoich studentów - Maleszki z zamordowanym przez SB Pyjasem. Profesor stwierdził, że jeden z nich okazał się judaszem. Jedynym spięciem była dyskusja dotycząca odpowiedzialności środowiska "Gazety Wyborczej" za czasy dławienia kultury w PRL (teza Jana Prokopa z Akademii Pedagogicznej zaatakowana przez Mariolę Flis z UJ).

Na zdjęciu: okładka książki "O Teatrze Rapsodycznym".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji