Artykuły

Kleopatra szyje buty

- To był jeden z przyjemniejszych castingów, jakie pamiętam. Żadnej nerwowej atmosfery. Śpiewałam po rosyjsku, angielsku i hiszpańsku, a potem patrzyłam i nie mogłam zgadnąć: budzę zachwyt czy przerażenie? Potem się dowiedziałam, że pokonałam dwieście rywalek - mówi ALICJA BORKOWSKA, która zagra Kleopatrę w musicalu w londyńskim National Theatre.

Najlepszy kosmetyk? Zwykła sól kuchenna. Perfumy? Jakich nikt nie zna.

Alicja Borkowska [na zdjęciu], aktorka teatru Buffo, opowiada nam także o tym, jak uwolnić się od konwenansów, odnaleźć swoją wyjątkowość i jak jej bronić.

Alicja Borkowska

Ma 36 lat. Aktorka teatru Buffo. Była gwiazdą "Metra", potem na 12 lat zniknęła z kraju. Mieszkała z mężem w Londynie. Niedawno wróciła do Warszawy, występuje w musicalu "Chicago" i wychowuje 9-miesięczną córeczkę Vesnę. W Polsce mało znana, za to odnosi sukcesy za granicą. Okazała się najlepszą kandydatką do tytułowej roli Kleopatry w musicalu londyńskiego National Theatre. Premiera w przyszłym roku.

Spotykamy sie w restauracji Buffo. Alicja nazywa ją swoim drugim domem Specjalnie dla niej kucharz ukręcił kogel-mogel, którego nie ma w menu. Pochłania go z wyraźną przyjemnością. Widać, że to osoba lubiąca smakować życie. Ma konkretne upodobania i wyrazisty styl.

Magda Rozmarynowska: Lubi Pani swój wygląd?

Alicja Borkowska: To, że moja uroda robi wrażenie, odkryłam dopiero po wyjeździe z Polski, w Londynie. Dziś wiem, że uroda w dużym stopniu jest wynikiem samooceny. Jeśli ja się czuję piękna i wkraczam pewnym krokiem, z podniesioną głową, jak królowa, to jestem królową i inni też to czują. Jeżeli zaś wślizgnę się zgarbiona, ze spuszczonym wzrokiem i będę "przepraszać, że żyję", to wzbudzę jedynie litość godną Kopciuszka. Do kwestii swojego wyglądu podchodzę dość zimno. Kiedy staję przed lustrem, patrzę kontrolnie. To, tamto trzeba zmienić, i koniec.

Zmienić, żeby być atrakcyjną?

Trzeba się zmieniać wewnętrznie, na zewnątrz wystarczy mieć swój styl. Ja jestem konserwatywna. Dwadzieścia lal temu znalazłam dla siebie fryzurę i noszę ją do dziś. Zawsze czarne włosy... ...i ulubiony czarny strój. Bo tak się najlepiej czuję. Mniej więcej dwa razy do roku. wiosną i jesienią, próbuje uciec od tej czerni. Mam jedną czerwoną sukienkę, trochę rzeczy jaskraworóżowych i zielonych. Sporo białych, ale tak naprawdę czuje się sobą tylko w czerni. Wiem. że przez to sprawiam wrażenie osoby ostrej, nieprzystępnej. Wcale mi to nie przeszkadza, wręcz przeciwnie. Nikt mnie nigdy nie zaczepia, nie pyta o godzinę, nie prosi o pieniądze. Działam odstraszająco.

Także na uwodzicieli?

Na tych, co mają instynkt samozachowawczy, tak, a ci, co go nic mają, ładują się w prawdziwe kłopoty (śmiech).

Pani największa słabość?

Torebki. Mam ich kilkaset. Sentymentem darzę nylonowe torby i plecaki Prady (nie do zdarcia, można je prać w pralce i nosić całymi latami). Mam też kuriozalne okazy, np. torebkę z Japonii, uszytą ze starodawnego pasa obi, z ręcznym haftem w żurawie. Moja ulubiona to seledynowa z chińskiej satyny z niesamowitą podszewką z cienko wyprawionej różowej skórki. Przy moim czarnym, surowym stroju pozwalam sobie na drobne szaleństwa - odjazdową torebkę i na przykład różowe satynowe pantofelki.

Własnej roboty?

Potrafię szyć buty. Arkadius podsunął mi pomysł, bym popracowała u Jimmy'ego Choo, słynnego brytyjskiego szewca artysty; Spędziłam w jego pracowni kilka miesięcy. Bardzo mi się to spodobało. Moje buty pojechały nawet na jakiś konkurs do Singapuru i wygrały. Kiedy zdecydowałam się wracać do Polski, Jimmy podarował mi kilkanaście bajecznych par, które przywiozłam ze sobą. Głównie szpileczki na obcasikach, śliczne, jedwabne i satynowe, różowe albo cekinowo-perłowe. Nosi się je fantastycznie, bo są niesamowicie wygodne. Wiem. że takich butów nie kupię w Polsce za żadne pieniądze. W ogóle nic umiałabym już kupować butów w sklepach.

Robi Pani też biżuterię?

Uwielbiam starodawną biżuterię, no i - niestety - lubię brylanty. W białym złocie wyglądają bardzo surowo. Nie od razu przyciągają wzrok i na tym właśnie polega ich urok. Kiedyś biżuterię dostawałam w prezencie od byłego męża. Teraz sama raczej nie kupuję, mam dziecko na utrzymaniu, ale robię biżuterię z bardzo drobnych koralików: naszyjniki, bransoletki, obrączki. To misterna praca - wymaga cierpliwości i skupienia. Dla mnie to raczej terapia, sposób, się wyciszyć, uspokoić.

Lubi się Pani otaczać pięknymi przedmiotami?

Mam taką potrzebę. Kiedyś szukałam ich bardzo aktywnie. Jeśli czułam, że coś jest piękne, stawałam na rzęsach, żeby to zdobyć. Często podróżowaliśmy z mężem po różnych egzotycznych zakątkach świata, z każdej wyprawy przewoziłam dziwne, fascynujące przedmioty. Mam ich bardzo dużo. Głównie religijne symbole, sakralne buddyjskie figurki albo malowane ręcznie mandale. Nie wiem dlaczego, ale zawsze pociągała mnie sztuka pozaeuropejska. Nawet wtedy, gdy jeszcze niewiele wiedziałam na jej temat.

Żeby ją lepiej poznać, studiowała Pani historię sztuki i archeologię orientalną?

Tak. To było fascynujące. Najbardziej podobało mi się, że w Londynie nigdy nie jest za późno, by rozwijać jakąś pasję. Najstarszy student na moim roku miał 70 lat i to był jego kolejny, któryś tam fakultet. Wiem, że nigdy już nic będę bezmyślną turystką.

Londyn pomógł Pani odnaleźć własny styl?

Dał mi odwagę, której mi wcześniej brakowało. Teraz noszę wieczorowe sukienki, spod których wystają spodnie, a do tego białe adidasy, bo tak lubię, bo tak mi się podoba. Pozbyłam się sztywności i myślenia, że buty, rękawiczki i torebka muszą do siebie idealnie pasować. Uwolniłam się od konwenansów. I od lęku przed oceną innych. Już się nie boję, czy się komuś spodobam czy nie.

Lubi Pani odważny makijaż?

Wiem. że dobrze wyglądam w wyrazistym, ostrym makijażu, ale tak umalowana czuję się nieco teatralnie. W Londynie chodziłam na kursy stylizacji, uczyłam się różnych technik charakteryzacji, dlatego umiem się malować. Nawet trudne sztuczki mi wychodzą. Najbardziej lubię makijaż orientalny, bo mam naturalnie nieco skośne oczy. Czasem odważam się na mocno podkreślone czerwone usta.

Chodziła Pani też na kurs tańca. Brałam prywatne lekcje tanga argentyńskiego u mistrza Nelsona Ayili.

Tańczyłam codziennie po cztery godziny przez pół roku, potem co najmniej dwa razy w tygodniu przez sześć lat. W końcu zaczęło to być tak naturalne, jak chodzenie czy mówienie. I w tym tkwi cały sekret.

Automatyczna sekretarka w Pani telefonie przekazuje intrygującą wiadomość: "Nie mogę teraz odebrać, ćwiczę jogę".

To żart. Jogę ćwiczyłam może dwa razy w życiu. I przekonałam się, że to nie dla mnie. Wolę pilates.

Dlaczego właśnie pilates? Bo wzmacnia mięśnie, zwłaszcza kręgosłupa, Wiem, które z nich muszę wytrenować. Czuję, że pracują. Dziś mam już większą wprawę, wiec ćwiczę szybciej i bez ciężarka. Czuję się fantastycznie.

Wiąże się z tym jakaś dieta?

Postanowiłam nie katować się żadnymi dietami. Po prostu staram się zdrowo odżywiać, zdrowo żyć. Niczego sobie nie odmawiam. Jem to, na co mam ochotę.

Wkrótce zagra Pani Kleopatrę w musicalu londyńskiego National Theatre. Jak dostała Pani tę rolę?

To był jeden z przyjemniejszych castingów, jakie pamiętam. Żadnej nerwowej atmosfery. Przyszłam na przesłuchanie. Śpiewałam po rosyjsku, angielsku i hiszpańsku, a potem patrzyłam i nie mogłam zgadnąć: budzę zachwyt czy przerażenie? Przeżyłam moment strasznej niepewności. Dopiero potem się dowiedziałam, że pokonałam dwieście rywalek.

Zaproponowano Pani tę rolę, a Pani odmówiła. Dlaczego?

Miałam problemy osobiste i na nich się skupiłam. Wiedziałam, że wyjadę z Londynu. Rozpadało się moje małżeństwo.

Tymczasem Londyn upomniał się o Kleopatrę z Polski. Autorzy spektaklu przesłuchali kolejne czterysta kandydatek i ponownie zwrócili się do Pani.

Wygląda na to, że egipska królowa jest moim przeznaczeniem. Tym razem przyjęłam ofertę. Próby zaczną się w styczniu. Wszystkie dialogi będą śpiewane. Wiem już, że w finałowej scenie wystąpię z żywymi kobrami.

Egzotyczne role, egzotyczna uroda... Ma Pani jakieś obce korzenie?

Podejrzewam, że mam chyba wszystkie możliwe korzenie. Płynie we mnie bardzo pomieszana krew. Jestem Polką, ale mam też jakieś dalekie mongolsko-tatarskie oraz ukraińsko-żydowsko-niemieckie domieszki. Po mnie po prostu widać, że nasz kraj leży na ,.skrzyżowaniu dróg" (śmiech).

W serialu "Kasia i Tomek" wystąpiły Pani ręce i nogi.

To była niezła zabawa. Myślałam, że jestem całkowicie anonimowa, a tu dzwoni telefon. Zostałam rozpoznana. Kiedy spytałam znajomego, skąd wiedział, że to ja, powiedział: "O, kochana! Masz przedwojenne kostki u nóg, jedyna w Warszawie".

Piękny komplement. Co poprawia Pani nastrój?

Domowa hydroterapia. Lubię leżeć w wannie. To najlepszy relaks. Do wody wsypuje kilogram zwykłej, kuchennej soli, bo tych kolorowanych do kąpieli nie lubię. Są sztuczne i jakoś tak "chemicznie" pachną. Czytam w wannie książki. Bywa, że leżę tak długo, aż wystygnie woda.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji