Artykuły

Cesarstwo błaznów

"Romulus Wielki" w reż. Krzysztofa Zanussiego w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku - dodatku Kultura.

Krzysztof Zanussi, Janusz Gajos, Ewa Wiśniewska - tym razem nazwiska bynajmniej nie oznaczają sukcesu. "Romulus Wielki" w warszawskiej Polonii to spektakl chybiony i tandetny, a o dobrym aktorstwie nie ma mowy.

"Barwy ochronne", "Struktura kryształu", "Zaliczenie"... Mogłabym tak jeszcze przez kilka wersów wymieniać powody, dla których cenię Krzysztofa Zanussiego. Długo nie ulegał modzie na komercyjne szmiry i szedł własną, mniej modną, drogą. Do czasu. W ubiegłym roku był film "Serce na dłoni" i rozczarowanie, a teraz spektakl w Polonii, po którym można by sądzić, że pod Zanussiego podszywa się... Szymon Majewski. Friedrich Durrenmatt to mistrz dystansu i ironii wymieniany jednym tchem z Bertoltem Brechtem. Pisany w latach 40. ubiegłego stulecia "Romulus Wielki" to "historyczna komedia antyhistoryczna", której głównym bohaterem jest ostatni cesarz Rzymu Zachodniego. I ostatni dzień jego panowania. Mimo że w zamyśle szwajcarskiego dramaturga tekst miał być osobistym rozliczeniem się z nazizmem, sztuka nawet w jednym wierszu nie trąci myszką. To wciąż kopalnia charakterów i, jak czytamy w programie słowa samego Zanussiego, "problemów uniwersalnych i odwiecznych". Durrenmatt prowokuje do zastanowienia się nad naturą władzy. Zwraca uwagę na to, że oprócz sal reprezentacyjnych na dom władcy składa się też... kurnik i latryna. A im suweren słabszy, tym bardziej jego pałac upodabnia się do chlewu. Zanussi postanowił w Polonii na siłę uwspółcześnić Durrenmatta i wtłoczyć go w polskie realia. A jego pomysły ograniczyły się m.in. do napisu "Spieprzaj dziadu" na tarczy jednego z bohaterów, kalkulatora w rękach handlarza starociami, dżinsów przemysłowca Cezarego Rupfa czy hasła "emerytury pomostowe". Zamiast dramat nieco odświeżyć, być może wkładając w inny kontekst, reżyser swoimi "współczesnymi" pomysłami nie tylko sprowadził jego treść do ogólników, ale też nie pokusił się o komentarz czy jakąkolwiek prawdziwą interpretację. Ale to niejedyny problem tej inscenizacji. Większym wydaje się zredukowanie postaci z dramatu Durrenmatta do roli błaznów. Nie Stańczyków, lecz z taniego kabaretu.

I tak na scenie przecieramy oczy, patrząc na zniewieściałego ministra spraw wewnętrznych Aleksandra Mikołajczaka, wrzeszczącego rycerza, który wyraźnie i zrozumiale dla widzów potrafi powiedzieć jedynie, że "jest zmęczony" (Paweł Okraska), słodką idiotkę Reę Magdaleny Wałach, która sprawia wrażenie, jakby w ogóle nie rozumiała, o czym mówi, czy zaciągającego ze wschodnim {a jakże) akcentem cesarza Rzymu Wschodniego, Zenona (w tej roli Piotr Kozłowski). Niestety wyprana z wyrazistości i barw jest też Julia Ewy Wiśniewskiej, a Janusz Gajos próbujący ratować warsztatem rolę Romulusa (doskonale napisaną, trudną i niejednoznaczną) wypada tylko poprawnie. Aha, jeszcze agresywni Germanie odziani w czarne skórzane spodnie i kurtki. Ryczą ze sceny, że aż uszy puchną. Jakie to banalne...

Zabiegi, w zamyśle śmieszne, tylko irytują. Żadna z ról nie jest skończona. To ledwo nakreślone szkice, którym trzeba jeszcze nadać charakter i kształty. Przydałaby się też bardziej widoczna reżyserska ręka, by z tego taniego kabaretu zrobić coś poważniejszego i w dobrym guście. Bo świat, jaki opisuje Durrenmatt, jest znacznie bardziej skomplikowany.

Na zdjęciu: scena z próby "Romulusa Wielkiego" w Teatrze Polonia w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji