Jesteśmy poszukiwaczami
Kormorany lepiej znają bywalcy teatrów niż fani muzyki. Tymczasem pierwsza, esencjonalna prezentacja twórczości zespołu, pięciopłytowy boks "La Musica Teatrale", ukazuje ich jako jedną z najoryginalniejszych i najciekawszych polskich formacji muzycznych. Tych, którzy nie zauważyli tego do tej pory, album ów przekona, że Kormorany niespodziewanie okazały się objawieniem polskiej muzyki teatralnej - czytamy w Dzienniku - dodatku Kultura.
Przełomem był spektakl Piotra Cieplaka z 1993 roku, "Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim". Kormorany grały na scenie podczas przedstawień i wszyscy byli zgodni, że ich psychodeliczny rock miał udział w olbrzymim sukcesie spektaklu. Od tamtej pory nieustannie współpracują z teatrem, a z Cieplakiem stworzyli duet, w rodzaju tych, które znamy ze świata filmu: Popol Vuh i Herzog czy Nyman i Greeneway. Działają równocześnie jako grupa koncertowa, co zaprezentowały dwa albumy "Teraz" (1999) i "Miasto" (2007), a happeningowe tradycje kontynuują, współpracując z zespołem Karbido. Ich spektakl "Stolik" stał się światowym przebojem performerskich festiwali.
Rafał Księżyk, "Playboy": Piotr Cieplak chwali przypadek, który go zetknął z Kormoranami. Jak się spotkaliście? Co to za przypadek?
Michał Litwa Litwniec: Przypadki nie istnieją.
Paweł Czepułkowski: Cieplakowi polecił nas człowiek, którzy widział występ Kormoranów. Ale kto? Nie pamiętamy.
Jacek Tuńczyk Fedorowicz: Szukał muzyków, którzy by zagrali pieśni kościelne. Pierwsze nasze spotkanie odbyło się w zadymionej, zatłoczonej herbaciarni. Cieplak opowiadał, jak na pielgrzymce na Jasną Górę widział facetów, pewnie na co dzień rolników, którzy, choć instrumenty i oni sami nie stroili, zażarcie, z pełnym poświęceniem, w białych koszulach, już rozchełstanych i przepoconych, grają pieśni kościelne - istne Kormorany. Tym mnie kupił.
Krzysztof Konik Konieczny: Tak się sobie spodobaliśmy, że nic nie wiedząc o swojej twórczości, po tym jednym spotkaniu, na gębę, klepnęliśmy że to robimy.
Efektem była sławetna "Historyja o Chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim", gdy w septecie graliście w centrum sceny podczas spektakli. Ile razy wystąpiliście z "Historyją"?
Litwa: Około 30 razy we Wrocławiu i prawie 100 w Warszawie.
Paweł: We Wrocławiu, gdzie była premiera mieliśmy kończyć granie z powodu zmiany dyrekcji w Teatrze Współczesnym. Z ostatnim przedstawieniem pojechaliśmy do Opola na Festiwal "Klasyka polska". I wygraliśmy. Automatycznie otworzyły się wszystkie drzwi. Piotr wybrał Teatr Dramatyczny w Warszawie.
Czy was nie znużyło granie "Historyi"? Zaczynaliście od zadymiarskich ulicznych happeningów, a muzyka ilustracyjna wymaga dyscypliny.
Paweł : Znużyło to "Pontona", czyli Jacka Jankowskiego, który odszedł od zespołu. Dla mnie współpraca z zawodowym teatrem była szansą na rozwój. Coraz wyższe poprzeczki i wyzwania konsolidowały zespół. Skłaniały do poszukiwań, budowy nowych instrumentów.
Tuńczyk: Premiera "Historyi" była słaba. Zareagowałem histerycznie - wypisałem się. Postawiłem warunek: albo nauczymy się grać naszą muzykę, albo... W ciągu pół roku opanowaliśmy narzędzia pełnego synchronu, już nie tylko wśród muzyków, ale też z aktorami. Zaczęło się od sprzeczności, bo muza Kormo wychodziła od wolności i chaosu, a wyrażała się improwizacją. To wszystko udało się zgodzić. Mieliśmy dobry spektakl, żywy i kontrolowany.
Litwa: Znużenie? Nigdy! Każdy spektakl jest inny.
A z drugiej strony, chyba nie znaleźlibyście się w teatrze, gdyby nie te zadymiarskie działania z przełomu lat 80. i 90. Wtedy w wielkomiejskiej przestrzeni przywoływaliście echa archaicznych rytuałów. Czy to nie to właśnie urzekło Cieplaka, który wspomina was jako muzyków anarchistów?
Konik: Cieplak po raz pierwszy spotkał się z naszą twórczością na żywo podczas wernisażu Krzysztofa Skarbka i Pontona. Oni prezentowali potężne industrialne instalacje spawane z przywiezionego złomu, które my okrasiliśmy adekwatną muzyką. Duży total. Ja bałem się, że Cieplak nas skreśli z "Historyi", a on miał oczy jak spodki, podjarany chodził.
Co decyduje o tym, że Kormorany tak dobrze odnalazły się w przestrzeni teatru?
Litwa: Kormorany zawsze lubiły zadymę. Łamanie konwenansów. W teatrze można robić to samo bardziej finezyjnie, podkorowo. Kormo to ekipa nieszkolona muzycznie - beznutowcy. Nasza muza, kompozycje odbywają się na zasadzie intuicyjnej. Jesteśmy poszukiwaczami dźwięków.
Krzysztof Kopka twierdzi, że jeśli warto wspominać jego "Wspólny Pokój" z Teatru Dramatycznego w Wałbrzychu to tylko dla dwóch tygodni nocnych jamów, jakie grały Kormorany na balkonie teatru. Co tam się działo?
Konik: Na nocne jamy trzeba mieć warunki. Gdybyśmy je mieli cały czas, to nie wiem, na jaki pułap byśmy wzlecieli. We "Wspólnym" warunki były: atmosfera zajebista, bufet w teatrze, zaliczka w kieszeni, wszyscy na miejscu, dom aktora 20 metrów od teatru. Oj!... się działo.
Czy takie nocne jamy to właśnie wasz sposób pracy nad muzyką?
Paweł: W tamtym czasie zdecydowanie tak. Właśnie z tej burzy mózgów, z radości wspólnego muzykowania i braku komputerów, czyli konieczności rejestrowania większości partii na tak zwaną setkę, noce były dla nas.
Litwa: W nocy jest w końcu cisza. Można buszować po teatrze. A my pracujemy trochę maniakalnie - angażując się całkowicie w proces twórczy spektaklu. Przyjeżdżamy do teatru parę tygodni przed premierą, zakładamy gdzieś nasze gniazdo i łoimy muzę. To najlepszy sposób, aby poczuć klimat sztuki i pracy nad nią. W dzień chodzimy na próby, oglądamy, słuchamy, gadamy z reżyserem, aktorami, a w nocy nagrywamy. W końcu robienie spektaklu, muzyki do spektaklu w dużej mierze polega na odejmowaniu.
W tej chwili działają dwa składy Kormoranów, jeden związany z teatrem w Legnicy, drugi z Warszawą. Nastąpił rozłam?
Litwa: Śmiesznie bywało, że w tym samym czasie, w dwóch różnych miastach była premiera z muzyką, którą robiły Kormorany w różnych składach. To też mieści się w tej "kormoraniej zadymce".
Konik: Kormorany są wielocielne. Pozostaje przyjąć to do wiadomości.
Paweł: Los tak chciał. Po pierwszym dużym wspólnym przedstawieniu pojawiły się propozycje na mniejsze, bardziej kameralne spektakle. W ten sposób powstały dwa równoprawne składy Kormoranów. Koncertowaliśmy jeszcze wspólnie, ale nad przedstawieniami pracowaliśmy w mniejszych zespołach.
Litwa: Może przy okazji promocji płyty zdobędziemy się na jakieś pospolite ruszenie. Marzyłby mi się koncert na dachu Teatru Dramatycznego w Warszawie, który zdobyliśmy pewnej nocy podczas pracy nad "Historyją".
Gdzie aktualnie można usłyszeć muzykę Kormoranów? Gdzieś gracie na żywo podczas spektakli?
Konik: Na żywo nie. Choć bardzo możliwy jest "Otello" w Legnicy. Zapraszam na "Samych", tam nagraliśmy muzę.
Paweł: Ostatnia premiera to "Opowiadania dla dzieci" w Teatrze Narodowym w Warszawie. Niestety nie na żywo. Teatry wolą dostać gotową nagraną muzykę i mieć spokój z eksploatacją. Jest taniej i nie ma problemów z ustawieniem repertuaru.
A ile spektakli w ogóle do tej pory zilustrowały swoją muzyka Kormorany?
Konik: Jak mnie kto pyta, to mówię: "Koło trzydziestu".
Litwa: Ja na półce mam ponad 20 niewydanych albumów.
Paweł: Nie liczyłem. Ale zapraszam do lektury książeczki dołączonej do "La Musica Teatrale". Tam, wydaje mi się, wypisaliśmy nasze wszystkie premiery. To długa lista.