Artykuły

"Ferdydurke" w telewizji

GOMBROWICZ trafił pod strzechy. Tego jeszcze nie było. Wyobrażam sobie grymas Mistrza Witolda, gdyby żył. Pełen sarkazmu, a zarazem ukrywający wielkie uszczęśliwienie. Nie ma bowiem awangardzisty, który by nie zazdrościł popularności autorom romansów dla kucharek; pisarza dla elity, który nie chciałby zostać uznany przez miliony. Wszystko stało się dzięki teatrowi telewizyjnemu. Po nijakości, zobaczyliśmy wreszcie ważne wydarzenie kulturalne. Adaptację "Ferdydurke" Henryki i Macieja Wojtyszków, wyreżyserowaną przez tego ostatniego.

W roku przyszłym minie trzydzieści lat, jak książka ta ukazała się po wojnie po raz pierwszy i jedyny nakładem PlW-u. Za dwa lata będzie pięćdziesiąt lat, jak obszył, od jej pierwszego wydania. Same okrągłe rocznice, które tak teraz kochamy. Ukazanie się na początku roku 1957 "Ferdydurke"; pod koniec tego samego roku, lub na początku następnego, '" "Trans-Atłantyku" i "Ślubu"; a w 1958 r. "Iwony, księżniczki Burgunda" - to były kamienie milowe zmian w polityce kulturalnej, kulturalny skutek "Października". Ale sielanka nie trwała zbyt długo. W "Życiu Literackim" ukazał się nieautoryzowany wywiad z pisarzem pióra Barbary Witek-Swinarskiej, robiący z Gombrowicza niemal Polakożercę. Ten nieprzemyślany, albo źle pomyślany, atak pogrzebał pisarza w kraju zupełnie. I nawet Arturowi Sandauerowi nie udało się sprawy odkręcić.

Te przypomnienia są konieczne, aby w pełni zrozumieć doniosłość pokazania "Ferdydurke" w telewizji. Zresztą, sam reżyser dość kokieteryjnie przyznał w wywiadzie, iż jest to próba zastąpienia wydawnictw, zaradzenia brakowi książki Gombrowicza wśród czytelników. Ten brak próbował zaspokoić też i teatr. Wystawiono kilka adaptacji, które pozostawiały jednak sporo do życzenia. Przedstawienie Wojtyszki jest pierwszą udaną adaptacją, jaką widziałem.

"Ferdydurke" należy do ważnych dzieł Gombrowicza. Niektórzy uważają, że jest jego dziełem najważniejszym. Ja w każdym razie ustawiłbym je w jednym szeregu z "Trans-Atlantykiem", "Ślubem", "Operetką", "Dziennikami" - zwłaszcza z I tomem. Zrobić z "Ferdydurke" widowisko nie jest łatwo. Pomimo wielu pysznych scen. Mimo wspaniałego dziania się, jak w burlesce filmowej. Główna trudność: jak uzewnętrznić to, co w człowieku wewnętrzne, a co u Gombrowicza jest najważniejsze. Jak odtworzyć w sposób zrozumiały dla widza, "współodczuwalny", gombrowiczowską psychologię, owo istnienie człowieka tylko w oczach innego człowieka. W "Ferdydurke" trzydziestotrzyletni autor sformułował ją w sposób dojrzały.

Wojtyszko starał się zrobić adaptację możliwie najwierniejszą tekstowi Gombrowicza. Mówi o tym choćby sama długość trwania widowiska - 2 godz. i 1o min. Pominął tylko 4 rozdziały - zazwyczaj przez adaptatorów pomijane - związane z Filidorem i Filibertem dzieckiem podszytymi, pełniące funkcje intermediów wobec samej akcji, a zarazem intelektualnych poszerzeń i komentarzy. Adaptacja Wojtyszki nosi zatem wszelkie cechy dobrego streszczenia - ale nie własnymi słowami - przez zdolnego ucznia. Udostępnia zatem powieść telewidzowi znającemu ją tylko ze słyszenia, w sposób bardzo wierny. Główne założenie reżyserskie, wyrażone we wspomnianym wywiadzie, zostało spełnione.

Idea maksymalnej wierności wobec tekstu narzuciła kolejne rozwiązania inscenizacyjne. W "Ferdydurke" główną postacią jest narrator i bohater, trzydziestolatek Józio, w uczniaka przez prof. Pimkę, pogrążony, doznający kolejnych przygód Funkcja zatem owego Józia jest dwoista - uczestnik i komentator. Bierze udział w zdarzeniach, a zarazem obserwuje i komentuje. To w jego słowach po raz pierwszy została w pełni sformułowana teoria psychologii międzyludzkiej.

Wojtyszko miał więc dylemat. Czy tak inscenizować sceny, aby komentarz okazał się niemal zbędny, czy najwięcej z komentarza zostawić. Jasne, że przy założeniu maksymalnej wierności wobec tekstu, zwyciężyło to drugie rozwiązanie. Miałem zresztą wrażenie, jakby artysta teatru mniej wierzył w swoje siły jako inscenizatora, więcej zaś w moc Gombrowicza jako pisarza. Dlatego bardzo trafnie wyreżyserowanym scenom komentarz towarzyszy nieodparcie. Nie zawsze zresztą potrzebnie. Czasem panuje, niepożądana dwoistość. Niektóre bowiem sceny udało się Wojtyszce zainscenizować tak dobrze, iż komentarz staje się zbędny, jest wyważaniem otwartych drzwi.

Inny problem. "Ferdydurke" jest powieścią groteskową. Jakie znaleźć sceniczne odpowiedniki wyrafinowanej intelektualnie groteski Gombrowicza, różnej od groteskowego widzenia świata np. przez Stanisława Ignacego Witkiewicza. Zbyt daleko posunięta groteska mogłaby w oczach wielomilionowej widowni zmącić obraz, i tak niełatwej, całości. Dlatego Wojtyszko starał się pokazać "Ferdydurke" środkami realistycznymi, z lekka tylko widowisko udziwniając i nadając mu akcenty groteskowe. Okazało się jednak, że telewizja ma większe możliwości w wydobyciu groteski niż teatr. Wspaniałe były te sceny, kiedy twarze bohaterów nagle potworniały w zbliżeniach, dzięki optycznym czarom. Tę drogę powinni w śmielszy sposób wykorzystać następni telewizyjni inscenizatorzy Gombrowicza.

Główną siłą widowiska stało się aktorstwo. Obsada dobrana na ogół bardzo trafnie. Wspaniałą rolę stworzył Jan Peszek jako narrator i pogrążony w uczniaku trzydziestolatek, Józio. Peszkowi bardzo dobrze udało się pokazać reakcje swojego bohatera na przedziwny świat; napięcie między- chęcią walki z absurdalną sytuacją a uleganiem jej. Peszek był również świetny jako komentator. Udało mu się przekazać charakterystyczną, zimną pasję poznawczą, z jaką Gombrowicz stara się dogrzebać do samego dna natury ludzkiej, wedrzeć w jej najciemniejsze kręgi.

Pimką, archetypem belfra był Jerzy Binczycki. Wspaniały z tym swoim pełnym wyższości półuśmieszkiem pod wąsami. Ale był to Pimko z konwencji realistycznej Wojtyszki. Konieczna jest bardziej groteskowa interpretacja tej postaci.

Bardzo dobre kreacje stworzyli: Jerzy Radziwiłowicz jako bratający się z parobkiem Miętus i Jan Frycz jako Syfon-idealista. Ich pojedynek na miny był chyba najlepszą, najbardziej gombrowiczowską sceną w całym przedstawieniu. Dość trafnie była zagrana rodzina Młodziaków, bardzo dobrze krąg dworski z Bolimowa. Szkoda, że. Jerzy Satanowski tym razem nie bardzo potrafił znaleźć miejsce dla swojej muzyki.

Adaptacja "Ferdydurke" wyreżyserowana przez Macieja Wojtyszkę jest ważna nie tylko ze względu na swoje niezaprzeczalne walory. Jest ważna również jako otwierająca i ukazująca nowe drogi realizacji niełatwej przecież twórczości Witolda Gombrowicza w telewizji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji