Artykuły

Scenariusz na głos, ciało i jeszcze jedno ciało

O Katowickim Karnawale Komedii pisze Marzena Kotyczka z Nowej Siły Krytycznej.

Zgodnie z zasadą "najlepiej się bawimy przy tym, co już znamy" organizatorzy drugiej edycji Katowickiego Karnawału Komedii oprócz względnych nowości postawili również na spektakle, od których premiery minęło już dobrych parę lat. Nic dziwnego więc, że to wytrawne stare wino okazało się trunkiem o wiele szlachetniejszym od ubiegłorocznych plonów w postaci "Szczęśliwego dnia".

O ile pisząc o monodramie "Czołem wbijając gwoździe w podłogę" w wykonaniu Bronisława Wrocławskiego, miałam wątpliwości co do zasadności recenzowania spektaklu, który od blisko dziewięciu lat cieszy się niesłabnącym powodzeniem, a wobec niewątpliwego talentu aktorskiego wykonawcy odbiera krytykowi możliwość elokwentnego wywodu (nie odkryję Ameryki, jeśli w tym przypadku powołam się na słowa Barthesa, iż nigdy nie udaje się mówić o tym, co się kocha), to w przypadku "Scenariusza dla nieistniejącego lecz możliwego aktora instrumentalnego" odczułam niepokojącą bezradność. Jan Peszek gra monodram Bogusława Schaefera od ponad trzydziestu dwu lat, a ilość wykonań idzie w tysiące. Cóż można jeszcze powiedzieć - spektakl mówi wszystko - o sobie, ale przede wszystkim o sztuce w ogóle.

Mówić o sztuce można w formie filozoficznego wywodu - ale czy naukowe ujęcie jej nie ośmiesza? Paradoksalnie błazeńska woltyżerka na drabinie czy zejście ze sceny/katedry i umycie widzom butów jest bliższe jej istocie. Ostatecznie wyobcowany twórca, by nie zostać wytwórcą (reproduktorem?) zmuszany jest czasem wyciągnąć rękę w żebraczym geście. Dlaczego wyobcowany? Może z podobnego powodu, dla którego "warstwowe" myślenie Heideggera bywa niezrozumiane - bo jest nam głupio, że nie byliśmy w stanie tak pomyśleć. A sztuka wymaga nowatorstwa - poskramianie żywiołów, chociażby to były płonące kartki papieru i kubeł wody, zyskuje efekt niezwykłości, gdy Peszek demaskuje przed widzami, iż niewiele trudu trzeba włożyć, by ich przekonać, że w jego wyniku powstało kadzidło. No właśnie - ale czy o demaskację tu chodzi? Z jednej strony aktor/prelegent pokazuje jak łatwo można wpaść w ciąg przyczynowo-skutkowy, a od niego niedaleko do sideł kuszącej fabuły, nawet jeśli historia opowiadana jest dźwiękami, uznawanej za niesemantyczną, muzyki. Z drugiej rozbija dopiero co ulepione wątki wznawianym wciąż wykładem. Jednak to właśnie połączenie nadętej prelekcji z dopełniającą ją błazenadą dało wielokrotnie powtarzany spektakl. Wielokrotnie (od)grywany, ale czy na pewno zrozumiany - zdaje się pytać Jan Peszek, od czasu do czasu rzucając pełne wątpliwości spojrzenie na sztubacką publiczność. I to ostatnie pytanie, którym się posłużę, bo tylokrotnie podejmowana już interpretacja "Scenariusza" mogłaby się składać z wielu rzędów znaków zapytania.

Na scenie nie widzimy tylko jednego Jana Peszka, ale aktora, który się dwoi i troi, który sam dla siebie jest obiektem drwin i do nich komentarzem. Aktora, który jest jednocześnie twórcą i instrumentem, wyrazem i środkiem wyrazu. Szkoda tylko, że to, co jest wirtuozerią gry aktorskiej wpisane w pewną strategię odbioru, czyli w przypadku KKK konwencję komediową, może być odczytane jako gag z poziomu Laurela i Hardy'ego, a w najlepszym razie Charliego Chaplina. Cóż - pozostaje jedynie powołać się na słowa "Scenariusza" - pomimo że to apetyt jest siłą napędową życia, to ono samo bywa zwykle nieapetyczne.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji