Artykuły

Kaliszan portret własny?

"Szalone nożyczki" w reż. Marcina Sławińskiego w Teatrze im. Bogusławskiego w Kaliszu. Pisze Bożena Szal-Truszkowska w Ziemi Kaliskiej.

Kto szuka w teatrze wyłącznie rozrywki, uwielbia zabawne sytuacje, pokrętne intrygi i kryminalne zagadki, lubi też sam pokierować akcją, szukając odpowiedzi na nieśmiertelne pytanie "Kto zabił?" - powinien koniecznie obejrzeć najnowszą premierę Teatru W. Bogusławskiego w Kaliszu.

"Szalone nożyczki" to dziś już sztuka legendarna! Kryminalna farsa pióra Paula Portnera, niemieckiego psychologa, literata i reżysera, powstała prawie pół wieku temu jako rodzaj eksperymentalnej psychodramy. Jej światowa kariera rozpoczęła się dopiero po amerykańskiej premierze w Bostonie w 1980 r. Przetłumaczona na kilkanaście języków, doczekała się blisko 60 realizacji. W I997roku wpisano ją do księgi rekordów Guinnesa jako sztukę najdłużej graną bez przerwy na amerykańskich scenach. W Polsce po raz pierwszy wystawił ją w 1999 roku Teatr Powszechny w Łodzi, który do dziś utrzymuje ją w swym w repertuarze.

Na czym polega fenomen tego dzieła? - Sądząc po kaliskim spektaklu, przede wszystkim na aktywnym udziale publiczności w kreowaniu scenicznej akcji. W tym przedstawieniu tylko pierwszy akt należy do aktorów. W drugim znacznie więcej ma do powiedzenia publiczność i od niej też zależy finał tej dość spontanicznej zabawy. Każdy może tu wykazać się refleksem i humorem, spostrzegawczością i logicznym myśleniem, a także oczytaniem w "kryminałkach". Może też podyskutować sobie - jak równy z równym - ze scenicznymi postaciami. Choć przez chwilę poczuć się aktorem czy nawet reżyserem, a de facto demiurgiem decydującym o losach bohaterów sztuki. I chyba właśnie te mechanizmy, dość podobne do obowiązujących w popularnych grach komputerowych, decydują dziś o atrakcyjności tego spektaklu zwłaszcza wśród młodych widzów.

Drugą niewątpliwą zaletą tej sztuki jest jej niedookreślenie, co sprawia, że znakomicie wpisuje się ona w najróżniejsze konteksty. Można ją zagrać w dowolnym miejscu i czasie, a zawsze będzie brzmiała aktualnie! Na kaliskiej scenie rzecz dzieje się oczywiście "tu i teraz" czyli w Kaliszu u progu 2009 roku. Miejsce akcji to zakład fryzjerski, tyleż nowoczesny co bałaganiarski - z tą charakterystyczną aurą chaosu i nieprzewidywalności, w której brzytwa w ręku lekko rozkojarzonego fryzjera budzi więcej lęku niż wiary w jego manualne talenty. Personel zakładu i jego dość osobliwi klienci deliberują w kółko o tych samych sprawach, które utrudniają ale też ubarwiają im życie, raz po raz przywołując też lokalne ploteczki. A przy okazji wplątują w sceniczną rzeczywistość różne kaliskie "znakomitości" na czele z (tracącym ostatnio popularność) prezydentem Pęcherzem, (niezmiennie wziętym) mecenasem Fortuną czy też (wiecznie bezkonkurencyjną) kaliską poetessą Urszulą Zyburą. W ich dialogach odzywają się też echa odwiecznych konfliktów kalisko-ostrowskich czy też znamiennego poczucia wyższości tych z miasta nad tymi ze wsi. Prowincjonalna dama, która wpada się uczesać, mimochodem reklamuje swój sklepik z odzieżą pod ratuszem. A nazwiska dwóch dżentelmenów, którzy okazują się policjantami, brzmią dziwnie znajomo... Publiczność oczywiście bezbłędnie wychwytuje te aluzje - raz komplementujące, raz lekko złośliwe - i też nieźle się nimi bawi. A jeśli jeszcze z czasem zacznie dodawać swoje własne, zabawa ma szansę nabrać większego wigoru.

Atutem kaliskiego spektaklu jest też niezłe aktorstwo. Najwięcej aplauzu zbiera tym razem Szymon Mysłakowski w roli uroczego, przymilnego młodzieńca, który wyżej ceni sobie towarzystwo panów niż pań. Niewiele ustępują mu jednak Agnieszka Dzięcielska jako pretensjonalna dama "ze sfer" i Agnieszka Dulęba-Kasza w roli powabnej fryzjerki, pielęgnującej głównie własne paznokcie. Bardziej stonowane, a dzięki temu także odróżniające się postacie, tworzą Zbigniew Antoniewicz, Wojciech Masacz i Michał Wierzbicki. Ten ostatni musi też zapanować nad całą sceniczną improwizacją. Podczas premiery poszło mu to dość łatwo. Nie można jednak wykluczyć, że publiczność kiedyś go ostro zaskoczy...

Samej intrygi sztuki zdradzać nie wypada. Ujawnię więc już tylko tyle, że nad potencjalnym winnymi odbywa się w teatrze rodzaj "sądu ludowego". Co dziś można odebrać chyba tylko jako totalną kpinę z wymiaru sprawiedliwości, wszelkich głosowań i wyborów - czyli całej naszej kalekiej demokracji. Szukanie jednak głębszych sensów w tym spektaklu chyba nie ma jednak większego sensu. A jeśli już, to warto byłoby się raczej przyjrzeć samej widowni i wyciągnąć wnioski z jej reakcji. Zastanowić się np. dlaczego kaliszanie najczęściej przypisuje rolę czarnej owcy atrakcyjnej blondynce? Dlaczego tak łatwo rozgrzeszają podejrzanego handlarza czy milutkiego młodzieńca? Czemu motywy finansowe zdają się być dla nich ważniejsze niż emocjonalne? Czy taka jest uroda kaliszan, czy może to w ogóle znak naszych czasów?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji