Artykuły

Grzechy "Dziejów grzechu"

"Dzieje grzechu" w reż. Anny Kękuś-Poks w Teatrze Muzycznym we Wrocławiu. Pisze Mariola Szczyrba w portalu kultura.online.

Skandal? Nic z tych rzeczy. "Dzieje grzechu" na podstawie powieści Stefana Żeromskiego, wystawione we wrocławskim Teatrze Capitol, "ciągnęły się" długo, bo blisko cztery godziny. I to był największy grzech.

A szkoda, bo zapowiadało się na duże wydarzenie. Powieść Żeromskiego wydana w 1908 roku wywołała skandal. Podobnie było z głośnym, rozerotyzowanym filmem Waleriana Borowczyka z 1975 roku. Natomiast "Dzieje grzechu" anno domini 2009 okazały się grzeczną, szkolną ramotką, do bólu wierną powieści sprzed ponad wieku. Erotyzm, tak zmysłowo pokazany u Borowczyka, gdzieś się ulotnił (prawdopodobnie wraz z tekstami o grzechu, Pascalu i paltocikach z bufiastymi rękawkami). I nie mam tu na myśli nagości, bo ta na scenie była.

Trzeba jednak przyznać, że całość została świetnie zagrana i zaśpiewana. Tym bardziej żal, bo zespół Capitolu ze przekonującą Justyną Szafran w roli Ewy Pobratyńskiej i Markiem Bałatą w roli Grzechu, zostawił na scenie kawał serca. Do tego krew, pot i łzy.

Dramat muzyczny Anny Kękuś-Poks, reżyserki i autorki adaptacji w jednej osobie, wyraźnie dzielił się na dwie odrębne części. Pierwsza to rodzaj łzawej telenoweli na podstawie "Dziejów grzechu", coś na kształt "Niewolnicy Isaury" z czasów Żeromskiego. Drugą tworzyły popowo-rockowe piosenki, zgrabnie napisane przez poetę Michała Zabłockiego i kompozytora Krzesimira Dębskiego, które popychały akcję do przodu. I były największą cnotą tego spektaklu.

"Dzieje grzechu" to dramatyczna opowieść o losach pięknej Ewy Pobratyńskiej, kobiety "czystej" i świętobliwej, która pewnego dnia zakochuje się w lokatorze swoich rodziców - Łukaszu Niepołomskim (Wojciech Medyński). Problem w tym, że ten nie może zdobyć rozwodu. Łukasz decyduje się uciec od Ewy, żeby nie zmarnować jej życia, ale ona nie potrafi o nim zapomnieć. W końcu, po długich poszukiwaniach dziewczynie udaje się odnaleźć ukochanego.

Przez pewien czas mieszkają razem, ale Łukasz musi wyruszyć do Rzymu, żeby tam uzyskać rozwód. Po jego wyjeździe okazuje się, że Ewa spodziewa się dziecka. Dziewczyna jest tak zdesperowana, że w rozpaczy zabija noworodka. W niedoli pomaga jej hrabia Szczerbic (Konrad Imiela), który również się w niej zakochuje. Kiedy Pobratyńska dowiaduje się, że Łukasz po rozwodzie ożenił się z bogatą dziedziczką, z dnia na dzień staje się kobietą upadłą i wpada w ręce bandyty Pochronia. Rzecz kończy się oczywiście dramatycznie.

Anna Kękuś-Poks nie znalazła pomysłu na "Dzieje grzechu", albo może raczej - jej pomysł był mało wyszukany. Miało z tego wyjść coś na kształt klasycznego melodramatu o grzesznej miłości. Rezultat był jednak taki, że momenty dramatyczne, na przykład strzelanina z udziałem Niepołomskiego i zbirów Pochronia, wywoływały uśmiech na twarzach publiki. Reżyserka nie kryła fascynacji dwutomową powieścią Żeromskiego, z której nie chciała uronić niemal żadnego wątku czy tematu. I to był jej największy grzech, bo "Dzieje..." zostały po prostu przegadane.

Ale spektakl Capitolu miał też swoje zalety. Niezłe aktorstwo, kilka znakomitych, wpadających w ucho songów, do tego piękne kostiumy w duchu epoki. Właściwie cała obsada aktorska stanęła na wysokości zadania. Justyna Szafran zjawiskowo wypadła w partiach wokalnych, choć w jej roli brakowało trochę seksapilu. Aktorka wyglądała po prostu na zmęczoną. Nieźle poradził sobie także Wojciech Medyński jako Łukasz.

Zupełnie nowe oblicze pokazał natomiast Konrad Imiela, do tej pory często obsadzany w rolach szemranych typów spod ciemnej gwiazdy. Jego hrabia Szczerbic jest człowiekiem "czystym", zakochanym bez pamięci, budzącym współczucie. Do tego jak śpiewa! Nie mogę też pominąć Magdaleny Wojnarowskiej w niewielkiej, ale bardzo przekonującej roli żony Niepołomskiego.

Podczas premiery, przez blisko cztery godziny zastanawiałam się, dlaczego akurat "Dzieje grzechu"? I to w takiej formie? Co współczesny widz, szczególnie ten młody, znajdzie w tym spektaklu dla siebie? Czy poruszy go historia kochanków, którzy mówią do siebie per "Moja przecudowność" i rozprawiają w parku o Pascalu i świętym Janie? Obawiam się, że raczej nie.

Jeden z bohaterów - Bodzanta siedzi nad stawem i wyznaje: - Nudzą mnie moje własne cnoty... Oby ta nuda nie była zaraźliwa.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji