Artykuły

Była golizna, skandalu nie było

"Dzieje grzechu" w reż. Anny Kękuś-Poks w Teatrze Muzycznym we Wrocławiu. Piszą Marta Wróbel i Katarzyna Wachowiak w Polsce Gazecie Wrocławskiej.

Czy sceniczną adaptacją czterystostronicowej księgi musi być blisko czterogodzinny spektakl? Nie musi, a nawet nie powinien. Jednak Anna Kękuś-Poks, autorka adaptacji i reżyserka najnowszego musicalu we wrocławskim Capitolu, postawiła na wierność oryginałowi, nie zmieniając ani trochę chronologii zdarzeń ani nie ograniczając liczby wątków.

W efekcie "Dzieje grzechu" na podstawie powieści Stefana Żeromskiego to spektakl pełen dłużyzn i pozbawiony zaskoczeń, które wbiłyby widza w fotel. Warto go jednak obejrzeć przede wszystkim dla świetnego aktorstwa całego zespołu, a zwłaszcza Justyny Szafran w roli Ewy Pobratyńskiej, także dla znakomitego wokalisty Marka Bałaty w roli Grzechu i melodyjnych, wpadających w ucho piosenek autorstwa Krzesimira Dębskiego. Na uwagę zasługują też piękne kostiumy z epoki.

Kiedy powieść Żeromskiego ukazała się w 1908 roku, wywołała obyczajowy skandal. Uczucie pochodzącej ze zubożałej szlacheckiej rodziny niewinnej Ewy do żonatego Łukasza Niepołomskiego (w tej roli Wojciech Medyński) prowadzi ją na drogę grzechu: główna bohaterka z cnotliwej, religijnej damy przeistacza się w kobietę upadłą, która najpierw zabija swoje nieślubne dziecko, a potem adoratora - hrabiego Zygmunta Szczerbica (bardzo dobry Konrad Imiela).

Podróżuje, uprawia seks za pieniądze i brata się z bandytami, a w końcu ginie od kuli, przeznaczonej dla jej ukochanego Łukasza. Jak na czasy Żeromskiego fabuła z licznymi scenami erotycznymi była obsceniczna. Jeszcze więcej erotyki było w filmie Waleriana Borowczyka z lat 70., nakręconego na podstawie książki.

W capitolowej wersji także pokuszono się o śmiałe sceny - możemy oglądać nagie piersi Justyny Szafran, kolejno dotykane przez kolejnych jej adoratorów. Ta nagość aktorów i dosłowność tych scen zderzona z XIX-wiecznymi strojami i bardzo grzecznie, zupełnie bez żadnych innych kontrowersji prowadzoną fabułą, może być dla publiczności niespodzianką, przynajmniej na początku, zanim się już opatrzy.

Moja Ewa? Myślę o niej bardzo ciepło

Jednak głównym grzechem "Dziejów grzechu" w Capitolu bynajmniej nie jest golizna, ale nieznośna długość spektaklu - bite trzy i pół godziny plus półgodzinna przerwa sprawiają, że widz stopniowo zaczyna przysypiać w fotelu. Anna Kękuś-Poks, znana wrocławianom z reżyserii "My Fair Lady" w Capitolu, niewystarczająco skróciła fabułę książki. Niektóre sceny, jak rozmowy Łukasza z Ewą czy całe wątki (np. jej platonicznego romansu z Rudolfem Jaśniachem) niewiele poza niuansami psychologicznymi wnoszą do całości, mogłyby być pominięte z korzyścią dla tempa akcji. I co z tego, że zarysowanej grubszą kreską?

Męczą też zbyt częste zmiany dekoracji i ciągłe gaszenie świateł pomiędzy scenami. Sprawia to wrażenie, jakby reżyserka nie miała pomysłu, jak przestrzeń teatralną zagospodarować. W pierwszej części lekko wieje nudą. Musical zyskuje w części drugiej - jest więcej dynamiki, więcej zbiorowych scen (świetna, zabawna piosenka, którą Ewa śpiewa z innymi byłymi prostytutkami), więcej śpiewania i tańca (choreografia Jacka Gębury).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji