Artykuły

Na ogromnych płaskowyżach

"Mały Eyolf" w reż. Marii Spiss w Teatrze Nowym w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Najpierw wyniosła stare krzesła. Chyba tak. Krzesła, a później stół. Spojrzała. Wciąż nie to - za dużo realności, za mało pustki. Zwinęła i wytaszczyła dywan cały w dawno martwych kolorach. I wypchnęła ciężki jak głaz kredens z egzotycznego drewna. Mahoń? Może. Dzwoniły porcelanowe filiżanki, chrobotały łyżeczki, widelce, noże, cukier szeleścił w kryształowej misie. Znów spojrzała. Lepiej?

Lepiej, lecz dalej za dużo ciepła, za wiele domu. Więc pożegnała jeszcze żółte światło lampy, złuszczyła spokojne barwy ze ścian, podziękowała oknom z widokiem na chłodne trawy ogromnego płaskowyżu, wyprosiła drzwi wiodące na wątłą ścieżkę między trawami i zgasiła blask poręczy bujanego fotela. Spojrzała ostatni raz. Wreszcie była spokojna? Chyba tak. Zanim wyreżyserowała "Małego Eyolfa", Maria Spiss wyniosła z opowieści Henryka Ibsena całą realność. Może tak, może, bo przecież pewności nie mam.

Waham się, gdyż nie znam tej drugo-, nawet trzeciorzędnej małej sztuczki Ibsena, zwłaszcza nie znam świeżego przekładu Aleksandry Sawickiej. Ale też trudno mi sobie wyobrazić, że Ibsen, w końcu arcymistrz scenicznego realizmu, akurat w "Małym Eyolfie" porzucił tajemne teatralne moce kredensów, krzeseł, stołów i blasków wieczornych lamp. Dlatego upieram się: Spiss wyniosła z "Małego Eyolfa" wszelki konkret. I tylko lodowate snopy światła latarni nad dalekim fiordem przez dziurę po drzwiach liżą czarne ściany sceny, leżące na blatach obojętne trawy ogromnego płaskowyżu i garść zgubionych ludzi. Spiss ulepiła pustkę. W niej bezradność ludzi zgubionych, ich twarzy, słów i ciszy, bezradność ich pamięci jest bolesna. Jak każda esencja.

Bezradność bolesna, wyraźna, nie do zdławienia. Nieotulona ciepłem salonu, niestłumiona brzdękiem filiżanek ni szmerem cukru, nieoswojona żółtym światłem lampy. Bezradność goła, jak gołe są fiaska garści ludzi zgubionych. Nic wielkiego. Ot, powolne wystyganie nieudanego pisarza Allmersa (Tomasz Międzik). Obok resztki nieudanej miłości jego żony Rity (Aldona Grochal). Byle jaka śmierć ich ułomnego syna Eyolfa (Andrzej Plata). Bezsilna czułość wzajemna Allmersa i jego przyrodniej siostry Asty (Marta Konarska). Jeszcze smutna, nic nieznacząca wizyta specjalistki od likwidowania gryzoni, niejakiej Szczurzycy (Ewa Kolasińska). Jeszcze biedne, miłosne nadzieje Borgheina (Dariusz Starczewski), wizjonera budowania dróg przez trawiaste równiny. Niewiele więcej się tu dzieje. Garści zgubionych, którzy doświadczyli wszelkich form utraty, pozostaje trwanie. Czekanie? Ale na co? Na nic. Coraz częstsze opuszczanie głów. Trwanie puste. Snopy światła dalekiej latarni liżą czarne ściany sceny. Zgubieni liżą się słowami, które już nie mają sił. To wszystko, co im pozostało. Jakieś resztki.

Rita krzyknie, owszem. Ostatni raz w życiu. Allmers ostatni raz w życiu przytuli Astę. Borghein Astę o miłość poprosi tak chłodno, jak chłodno kreśli plany traktów, a śmierć Eyolfa będzie niczym kolejny oddech byle jaki, ani za głęboki, ani za płytki. Ktoś odejdzie, ktoś zostanie - a jutro w nikim nawet cienia pamięci o pożegnaniach. Tak, coraz mniej pamięci i coraz więcej szczurów wokoło, podchodzą coraz bliżej - jedna Szczurzyca to za mało, by powstrzymać ich marsz przez chłodne źdźbła. Coraz mniej pamięci, coraz mniej coraz boleśniej bezradnych słów, a ludzie, co wczoraj byli blisko przecież, są coraz dalej - nie ruszając się z miejsca. Właśnie taką bezradnością smakuje czysty, godzinny seans Spiss...

Jeszcze inaczej trzeba to rzec. Oto w jednym ze swych bezradnych zdań Allmers łączy samotność z ogromem płaskowyżów kończących się przepaściami fiordów, nieruchomą, ciemną wodą prawie bez dna. Powiada, że tylko tam, na trawiastych taflach ziemi da się naprawdę poczuć ogrom samotności. Spiss wyznała: "Chciałabym, żeby w moim przedstawieniu znalazło się choć trochę klimatu tych ogromnych płaskowyżów przepełnionych poczuciem samotności". Wyniosła krzesła, stół, dywan, kredens, fotel bujany, okna, lampę i drzwi. Zostawiła zgubionych ludzi i niewiele słów. Pozwoliła im wystygać minuta po minucie. I minuta po minucie zapach obojętnych traw wchodzi w pustkę. Gdy Rita szepnie ostatnie słowo opowieści: "Dziękuję" - wszędzie zapachnie już tylko źdźbłami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji