Artykuły

Serial to etat, a teatr to hobby

- Pewnie, że chciałbym grać częściej na scenie, ale za godziwe stawki. Pieniądze w serialach są coraz mniejsze. Nie mam wielkiej posiadłości pod Warszawą. Te pieniądze pozwalają mi na życie na średnim poziomie. Serial to nie jest łatwy i pewny chleb - mówi aktor WOJCIECH BŁACH.

Wojciech Błach po dziesięciu latach przerwy znów gra w Teatrze Nowym. Jest narratorem-wodzirejem w "Brygadzie szlifierza Karhana" [na zdjęciu] - spektaklu uznanym przez "Gazetę" i "Politykę" za jedno z wydarzeń teatralnych minionego roku. Krzysztof Kowalewicz: Na początku sztuki przenosi się pan do czasów brygady Karhana. Chciałby pan wtedy żyć? Wojciech Błach: Nie zastanawiałem się nad tym. To dla mnie bardzo odległe czasy, wiem o nich niewiele, głównie z opowiadań i filmów. W tym przedstawieniu nie tyle chcieliśmy oddać ducha tamtych czasów, co zbliżyć się do emocji, jakie targały ponad pół wieku temu zespołem aktorskim, mającym wtedy nadzieję na stworzenie nowej formy wypowiedzi scenicznej. Teraz ten teatr znalazł się w podobnym momencie swojej historii. Krystalizuje się wokół nowego dyrektora artystycznego nowy zespół i program. Grając w "Brygadzie", przeżywam podobne pragnienie budowania czegoś nowego, co miało miejsce w tym teatrze w 1999 r., kiedy przyszliśmy tutaj z Mikołajem Grabowskim i grupą w miarę młodych ludzi. Największą energię mają osoby tworzące nowe rzeczy od podstaw. Promieniują chęcią działania, nadziejami, szczerością i uczciwością, również wobec samych siebie. To wspaniałe cechy, o które przeważnie bardzo trudno w normalnej teatralnej pracy nad kolejnymi spektaklami.

Jaki był manifest brygady Mikołaja Grabowskiego?

- Nie został nigdzie spisany, ale każdy czuł go podskórnie. Liczyła się zespołowość, a na scenie - najpierw partner, potem temat, a na końcu dopiero słowo. Zespół to ogromna siła studentów kończących szkołę teatralną: dobrze się poznali przez lata, grają dyplom. Ale za chwilę rozjadą się po teatrach w całej Polsce, będą osamotnieni i ich szlachetność szybko się rozproszy, a w jej miejsce zacznie wdzierać się zwątpienie, znudzenie i rutyna. My chcieliśmy tego uniknąć. Skończyliśmy studia, ale nadal pragnęliśmy grać razem, co chyba spotyka większość kończących studia aktorów. Genialne jest pracować z tymi, z którymi się chce pracować. Udało nam się to zrealizować w Łodzi. Każdy z nas był tak samo ważny. W jednej premierze grało się główną rolę, w następnej - lokaja. Nikt tego nie odbierał jako degradację. I do dzisiaj każdy z nas wie, że to była siła!

W każdym teatrze są też starzy aktorzy, którzy szybko sprowadzają idealistów na ziemię.

- Nie tylko w teatrze, wszędzie. Oczywiście, że tak jest, ale to nie zależy od wieku. Są też młodzi, a już bez energii, zgorzkniali, i są też starsi z nieskończonymi pokładami energii. Oczywiście, rozumiem sceptycyzm starszych aktorów, którzy przeżyli niejednego dyrektora w teatrze. A tu przychodzi kolejny, który chce ich namówić na budowanie raz jeszcze czegoś nowego.

Pan się dał łatwo namówić?

- Mojemu powrotowi towarzyszyły obawy. Po pierwsze, musiałem sam sobie odpowiedzieć na pytanie, czy to ma być powrót. Przecież powrót oznacza krok wstecz, a tego w życiu nie lubimy, prawda? Odkąd odszedłem z Nowego, nie byłem w żadnym teatrze na etacie. Teraz znów mam tutaj etat. No i ta łódzka scena, powiem trochę "korporacyjnie", znów staje się marką. Dyrektor Zbigniew Brzoza zaprosił do współpracy m.in. Remigiusza Brzyka i Łukasza Kosa. To dla mnie znak. Dokonuję wyborów intuicyjnie, więc taki znak dużo dla mnie znaczy. Nie chodzi o to, że są wyjątkowymi artystami, lepszymi od innych. Nie chcę tu nikogo recenzować. Po prostu pracowałem już z tymi ludźmi, odpowiada mi ich język teatru, energia. Nie bez znaczenia był też fakt, że pociąg między Łodzią a Warszawą znów jeździ półtorej godziny, a nie prawie trzy jak podczas remontu torów. Poza tym w stolicy nie widzę dla siebie teatru, z którym mógłbym na stałe współpracować. Na ciągłe bycie "nowym", przychodzenie do kolejnego bufetu i słuchanie po raz enty tych samych anegdot, tylko z innych ust - szkoda mi czasu. A w Nowym się nie nudzę, tylko oddaję konkretnej pracy. Przyjeżdżam, gram lub próbuję, wyjeżdżam. Nie obchodzą mnie wtedy inne sprawy, w które człowiek obrasta z każdym kolejnym rokiem: urzędy, rachunki, znajomi... Przez ostatnie lata polubiłem granie gościnne. Wtedy jestem w pełni odpowiedzialny za wybór tytułu. Nie czekam na kartkę z obsadą i nie nudzę się od pierwszej próby. Po prostu dostaję zaproszenie do konkretnego projektu. Pewnie, że zawsze taka decyzja obarczona jest ryzykiem klapy. Mnie też ze dwie rzeczy zdarzyło się przyjąć z rozpędu, niepotrzebnie, ale generalnie nie mam czego żałować.

Mówi pan spokojnie o tym upragnionym dla wielu aktorów etacie, bo żyje z grania w serialu.

- Faktycznie, mogę się mądrzyć. Pracowałem w Nowym zaledwie pół roku, kiedy zaproponowano mi serial. Wtedy, w 2000 r., w polskiej telewizji było tylko kilka krajowych telenoweli. Przeważały produkcje brazylijskie i kolumbijskie. Granie w serialu było hańbą. Koledzy patrzyli na mnie, jakbym miał wypaloną na czole literę "h", bo występuję w serialu i tym samym zdradzam świat teatru. Znani aktorzy mówili wtedy w mediach, że nigdy nie zagrają w serialu. Po kilku latach większość z nich tam pracuje. Powiem więcej: uważają serial za etat, a teatr za hobby - i niestety na razie w Polsce tak jest. Pewnie, że chciałbym grać częściej na scenie, ale za godziwe stawki. Pieniądze w serialach są coraz mniejsze. Nie mam wielkiej posiadłości pod Warszawą. Te pieniądze pozwalają mi na życie na średnim poziomie. Serial to nie jest łatwy i pewny chleb. Nie wiadomo, jak długo potrwa produkcja lub czy któregoś dnia scenarzysta nie zrezygnuje z postaci, którą gram. No i nie wiadomo, co dalej będzie z nami - kredytobiorcami. Mam jeszcze 30 lat spłacać raty, ale jeśli widzów będą wciąż interesowały "przygody" 60-letniego Jerzyka z "Plebani", to chyba spłacę 53-metrowe mieszkanie w Warszawie w czerwcu 2039 r. Zrobię w końcu "parapetówę", mówiąc: "No! Wreszcie jestem u siebie!".

Zatem sam nie zamierza pan uśmiercić swojego bohatera, tak jak zrobili to niektórzy aktorzy serialowi?

- Cztery lata temu zacząłem poważnie zastanawiać się, czy nie zmienić zawodu, czy nie zacząć zajmować się wyłącznie zarabianiem pieniędzy, gdzie w tym wszystkim pasja? Przecież moją pasją był teatr. Zdawałem do szkoły teatralnej i to słowo ma dla mnie ogromną wartość. Praca przed kamerą mieści się w pojęciu "aktor", ale wymaga "używania" trochę innych narzędzi - w tym też się spełniam, bardzo lubię tę formę przekazu emocji, ale grając tylko w jednym serialu można wpaść w rutynę. Dlatego bardzo potrzebny jest balans. Chodzę po cienkiej krawędzi, jaką jest realne życie, mając z jednej strony przepaść fikcji teatralnej, a z drugiej strony przepaść fikcji filmowej - a paradoks polega na tym, że przecież marzymy o lataniu, prawda? Fajnie jest mieć w życiu jakiś "lot", najfajniej, gdyby miłość to gwarantowała, ale Pewnie, że medialność pomaga aktorowi grającemu wieczorem na scenie. Część publiczności przychodzi na konkretnego aktora, a podświadomie wyrabiają w sobie nawyk chodzenia do teatru. Jak widzę, ludzie coraz częściej wolą teatr niż serial, bo odczuwają przesyt szybkim telewizyjnym montażem, reklamami, przewidywalnością scenariuszy. Mają pragnienie kontaktu z żywym człowiekiem po drugiej stronie, tylko przeszkadza im w tym szyba ekranu. W teatrze mogą wręcz namacalnie odczuwać silny przekaz.

***

Wojciech Błach w 1999 r. ukończył krakowską PWST. Tuż po studiach związał się z Teatrem Nowym. Grał w nim przez trzy lata (m.in. "Prorok Ilja", "Beztlenowce", "Kadisz"). Później współpracował ze stołecznymi scenami (Teatr Narodowy, Teatr Powszechny). Od 2000 r. telewidzowie oglądają go w serialu "Plebania". Grał też w trzech seriach "Czego się boją faceci, czyli seks w mniejszym mieście".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji