Artykuły

Wyciągnięta ręka i nic

256. Krakowski Salon Poezji. Wiersze Zygmunta Krasińskiego i Ryszarda Kapuścińskiego czytali: Kamila Kuboth, Julia Pogrebińska, Sylwester Piechura i Grzegorz Mielczarek. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

Najpierw dwa słowa blisko siebie, bardzo blisko, jak zlepione, wtulone, drugie z oddechem pierwszego na karku, słowa niczym gest: "wyciągnięta ręka". Dalej - sekundy niczego. Mały czas gęstego czekania. Na inną wyciągniętą rękę? Co, tyle chcieć, to za dużo chcieć? Może więc na opuszczoną, nieczułą, niechby i trupią, obojętne, byleby ręka to była? Też za dużo? A czyjś oddech, nie więcej, sam oddech? Włos? Cień włosa? Cień włosa w pamięci zetlałej? Znów za dużo? Ile zatem? Ile wolno chcieć? Nic będzie w sam raz?

Najpierw więc słowo wtulone w słowo, litery jak gest, dalej sekundy gęstego czekania i słowo ostatnie, nie do przeoczenia, synonim braku. "Odnaleźć ciebie który/ - tak będzie? pytasz/ wyciągnięta ręka/ cisza". Owszem, tak będzie zawsze. Więc chcieć nic - to chcieć w sam raz. Tak się kończy wiersz Ryszarda Kapuścińskiego, wiersz bez tytułu. I zarazem tym się zaczął ostatni Salon Poezji - w foyer Teatru im. Juliusza Słowackiego powtórzony, z liryki Zygmunta Krasińskiego i autora "Hebanu" przez Grzegorza Mielczarka ongiś ułożony i ze studentami PWST wyreżyserowany egzamin. Zaczął się obrazem z trzech słów.

Wyciągnięta ręka i cisza naprzeciw. Mały portret samotności każdego? Podobizna odwiecznej obojętności świata? Figura losu? Emblemat tego, co zawsze wychodzi nam najlepiej - emblemat ciągłej utraty? Twoja ręka wyciągnięta, a naprzeciw cisza albo czyjeś szklane oko lalki, albo czyjeś oddalające się plecy, albo... Zawsze nic. Kruchy obraz z trzech słów - ilu jeszcze nostalgii, pustek, rozczarowań może być metaforą? W lirycznej opowiastce Mielczarka jest ich ćwierć setki.

25 wierszy Krasińskiego i Kapuścińskiego - a w każdym mniej lub bardziej intensywna smuga obrazu z prologu. 25 zdumiewająco bliskich sobie wierszy. I studenci: Kamila Kuboth, Julia Pogrebińska i Sylwester Piechura. Wreszcie sam Mielczarek. Oni - i w każdym wierszowane echo tamtej goryczy wyciągniętej ręki i pustki naprzeciw niej. Pustka po miłości, pustka po bólu, pustka po snach. Marzenia, czyny, nadzieje, pamięć, noce, dni, cokolwiek, byle co - a na końcu zawsze nic. Stary, dobry wynik. Dokładnie - nic. Jak za Krasińskim rzeknie Mielczarek: "I tak dalej i tak wszędzie,/ Od kolebki urodzenia,/ Aż do trumny zapomnienia,/ (...) Aż przepadnie wszystko razem,/ Wszystko zginie - a na skale/ Drzemać będą tylko fale (...)".

Tak, 25 razy opalizowała w wierszach ta przez Pogrebińską w prologu Salonu wyszeptana, na pustkę trafiająca dłoń, ale istotniejsze od 25 migotań jednego obrazu było to, że godzinna litania - w wydaniu młodych nie obróciła się w pogrzebową płaczliwość. Po prostu, czytali tak, jak by ostrożnie - na razie nie naprawdę, na razie tylko lekko, z ciepłym, wyzwalającym uśmiechem na dnie słów - pierwszy raz wypróbowywali daleki dzień, kiedy wyciągną rękę i przyjmą starą odpowiedź na pytanie: "Tak już będzie?".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji