Artykuły

Szczęście jej nie poznało

"Dancing" w choreogr. Jarosława Stańka w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Temida Stankiewicz-Podhorecka w Naszym Dzienniku.

Przełożenie poezji na scenę teatralną tak, aby zbudować spektakl, który jest opowieścią o czymś, ma zwartą formę całości i jest autonomicznym bytem artystycznym, to rzecz ryzykowna. Ryzykowna, bo poezja ściśle przynależy do innego świata, innego gatunku, wybrzmiewa innymi środkami właściwymi tylko sobie i rządzi się innymi prawami. Wymaga od odbiorcy specjalnej wrażliwości i skupienia, wszak nie dysponuje gotowym obrazem jak teatr, który przecież bez obrazu nie istnieje (nie mówię tu o radiowym teatrze, czyli słuchowisku). Poezja, tworząc obraz jedynie w wyobraźni odbiorcy, ma nieograniczone wprost możliwości. Oczywiście owo bogactwo obrazowe zależy od twórczej wyobraźni odbiorcy.

Najbardziej idealną formą przekładania poezji na scenę był słynny Teatr Rapsodyczny Mieczysława Kotlarczyka, gdzie Karol Wojtyła zapowiadał się jako wielki talent aktorski. Ten krakowski teatr do dziś pozostaje niedoścignionym wzorem. Obecnie nie dość że z rzadka teatry sięgają po gatunek poetycki, to "inscenizując" poezję, często - można powiedzieć - czynią krzywdę, odbierając jej "osobowość" poprzez nagromadzenie rozmaitych gadżetów, błyskających, kolorowych świateł, migających obrazków i dynamiki ruchowej wykonawców w myśl zasady: mocno, głośno i po oczach. Wszystkie te elementy, tak obce przecież istocie poezji, nierzadko czynią z niej jakąś efemerydę niewiele mającą wspólnego z materią poetycką. Nie jestem zwolenniczką takich przenosin wiersza na scenę. Nawet gdyby to miało przysporzyć owemu dziełu poetyckiemu widowni.

Myślę, że twórcy "Dancingu" - najnowszej premiery w Teatrze Polonia - po części pragną zainteresować młodą widownię poezją "staruszki" Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej. Stąd pewnie wziął się pomysł na zupełnie zbędne "ozdobniki" w spektaklu. Przedstawienie to w pewnym sensie można określić jako remake widowiska telewizyjnego sprzed ponad dwudziestu lat. Ta sama wykonawczyni - Krystyna Janda, ten sam kompozytor - Jerzy Satanowski, i ta sama autorka wierszy - Maria Pawlikowska-Jasnorzewska. Doszły tylko niektóre wiersze, jakich wówczas nie uwzględniono, bo - jak mówi Krystyna Janda - oboje, ona i Satanowski, byli wówczas za młodzi, by należycie rozumieć i odczuć pojęcie przemijania czasu, starości i śmierci. Teraz właśnie ten aspekt został głównie zaakcentowany w spektaklu.

Tytułowy dancing pełni tu rolę metafory całego życia bohaterki lirycznej i stanowi punkt wyjścia całości. Narrację stanowi głównie muzyka. To ona organizuje całość spektaklu, wyznacza mu rytm, czas trwania scen, akcentowanie point, a nawet melodię słowa. Chociaż poezja Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej ma przecież swoją własną melodię. Ale jej tutaj nie słychać. Wszystko to sprawia, że właśnie muzyka wysunęła się na pierwszy plan i zdominowała spektakl. W tej sytuacji słowo poetyckie od czasu do czasu miewa niestety trudności z odzyskaniem należnego mu miejsca. Podporządkowane jest dźwiękom pochodzącym z innego, ale nie literackiego świata. Jeśli już trzeba "przyodziać" tę poezję muzyką, to myślę, że kompozycje Jerzego Satanowskiego utrzymane - powiedziałabym - w stylistyce dancingowej (to stały i rozpoznawalny "charakter pisma" tego kompozytora) są jak najbardziej adekwatne do utworów Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej wykorzystanych w tym spektaklu. Dodatkowo sytuację komplikuje zupełnie zbędny "balecik" złożony z sześciu panów tworzących zespół, siódmemu zaś przypadła rola tajemniczego jegomościa nieodłącznie towarzyszącego Krystynie Jandzie, która jest tu owym lirycznym "ja", będącym porte-parole samej autorki wierszy.

Spektakl rozpoczyna się sceną, gdzie grupa tancerzy ucharakteryzowanych na - nie wiedzieć czemu - ptaki, a dokładniej chyba papugi w klatkach, wykonuje jakieś dziwne pląsy po odjeździe ptasich klatek w górę sufitu. Wyznam szczerze, iż nie znajduję żadnego uzasadnienia merytorycznego dla tej dziwacznej symboliki. Po owych pląsach chwila uspokojenia, oto jesteśmy chyba na jakiejś sali balowej przyśnionej czy wyobrażonej przez bohaterkę, dojrzałą już kobietę, próbującą spojrzeć na swoje życie podsumowująco. Młodość piękna i szalona, skłaniająca do wielkich porywów serca jest już poza nią. Te najsilniejsze uczucia, jakie są domeną wielkiej miłości, to tylko wspomnienie, stanowiące tu motyw powracający. Prosty, a zarazem jakże wymowny czterowiersz: "słońce stanęło w zenicie./ Spoglądam na przebytą drogę./ To ma być moje życie?/ Patrzeć na to nie mogę!" - mógłby właściwie stanowić motto całości. Krystyna Janda interpretuje ten króciutki wiersz z pewnym dystansem, a nawet lekką ironią, jakby wręcz z niedowierzaniem, że tak to podsumowanie wygląda. Jej śmiech nie ma w sobie nic wesołego, zaprawiony jest goryczą przemijającego czasu, niespełnieniem w wielkich uczuciach i zamkniętą już w tej dziedzinie kartą życia. Bo "Gdy się miało szczęście, które się nie trafia (...),/ a zostanie tylko fotografia,/ to - to jest bardzo mało...". Odwoływanie się do wspomnień jest jedynie bolesną konstatacją, że nic już nie wróci, bo choć "gra muzyka, lecz nie ma z kim tańczyć".

Trudno właściwie określić śpiewem przekaz Krystyny Jandy. To raczej rodzaj melorecytacji czy też dość specyficznej interpretacji wiersza dostosowanej do muzyki. Chwilami chropawy głos aktorki nadaje specjalnego znaczenia wypowiedzi, wskazuje na kierunek emocji: smutku lub zapomnianej już radości, przywoływanej z daleka. Poruszając się w rytmie dancingowego tanga, bohaterka ujmuje niejako w nawias to, co istnieje już poza nią, tam, gdzie "szczęście mnie nie poznało i tańczyło ze mną". Poezja Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej ma tak silny własny ładunek emocjonalny, że przyozdabianie jej cyrkowymi akrobacjami na linie pod sufitem czy tańcami z miotłami lub innymi wygibasami z hip-hopem w tle nie tylko nie pomaga, ale ogromnie przeszkadza, wprowadzając na scenę bałagan i teatr z jakiejś zupełnie innej sztuki. Dlaczego Krystyna Janda nie zaufała sobie jako aktorce i wsparła się owym "balecikiem" z fatalną choreografią Jarosława Stańka - tego chyba nikt nie wie poza nią samą.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji