Artykuły

Każdy z nas jest kaleką

"Kaleka z Inishmaan" w reż. Katarzyny Deszcz na Scenie Polskiej Teatru Cieszyńskiego w Czeskim Cieszynie. Pisze Kalina Sikora w Głosie Ludu.

Ponownie mam przyjemność pogratulować Scenie Polskiej doboru repertuaru. "Kaleka z Inishmaan" to pozycja, której nie mogło zabraknąć. Niby irlandzka, a na wskroś przesiąknięta naszą prowincją. Wystarczy spojrzeć na Johnny'ego Pateenmike'a (Mariusz Osmelak), miejscowego plotkarza, dumnie nazywającego siebie dziennikarzem. Wiadomości przez niego przynoszone są nudne i mdłe, on jednak cały czas wierzy w swoją misję i w to, że ją wypełnia najlepiej, co najmniej na miarę "New York Timesa". No cóż, prowincja to prowincja, niezależnie od tego, w której części świata, bądź ludzkiej duszy leży. Każdy z nas ma swoją zaściankowość, którą stara się ukrywać. Tak jak stara się ukrywać swoje kalectwo. Kalectwo, które siedzi głęboko w nas, kalectwo, które kamuflujemy, nie zdając sobie sprawy z tego, że im bardziej je kamuflujemy, tym bardziej staje się widoczne.

Cieszyński "Kaleka" to cała menażeria kalectwa. Tu nie ma postaci normalnej, tu nie ma zdrowej osoby. Tytułowym kaleką może zostać każda postać dramatu. Bill (Jakub Tomoszek) miał pecha, bo jego kalectwo widoczne jest gołym okiem. Dlatego do niego właśnie przylgnęła nalepka głupka. A jednak ta sztuka mogłaby opowiadać o każdej postaci. W trakcie oglądania nawet przychodzi chęć, by zacząć podążać drogą innego bohatera, by poznać dokładnie przyczyny szczelin w jego duszy, przyczyny jego pączkującego szaleństwa. Tak zdarzyło się w przypadku Babbybobbiego, wspaniale zagranego przez Tomasza Kłaptocza. Na tyle przykuł uwagę, na tyle zachwycił swoją historią, że widz chcący wybaczyć mu jego gburowatość i wulgarność zechciał jak najszybciej poznać ich przyczyny. Tak samo mała Helen (wspaniała Anna Konieczna) z jednej strony niesamowicie denerwowała sformalizowanym sposobem grania, nerwowym skakaniem wte i wewte, z drugiej strony jednak spoza formy wystawała, przekornie wyłaziła przejmująca najprawdziwsza w świecie naiwność, zmuszająca automatycznie do empatii.

Dobrym pociągnięciem było zaproszenie do współpracy Macieja Cymorka, studenta pierwszej klasy Polskiego Gimnazjum w Czeskim Cieszynie. Ten chłopak nieźle poradził sobie ze swoją rolą. Przy okazji szesnastolatka Bartleya nie musiał udawać dwudziestokilkuletni aktor. Jeżeli Maciej Cymorek dalej będzie kroczył drogą teatralną z pewnością jeszcze o nim usłyszymy. Szkoda, że ponad sześćdziesięcioletnią Eileen musiała zagrać, najprawdopodobniej z powodu braku drugiej starszej aktorki w zespole, młoda przecież jeszcze Małgorzata Pikus. W sztuce Martina McDonagha obie ciotki przyjmujące pod swój dach tytułowego kalekę Billa mają ponad sześćdziesiąt lat i ten fakt nie jest bez znaczenia. Ich relacje zakładają się bowiem na równorzędnym partnerstwie. W Cieszynie natomiast Eileen, choć Małgorzata Pikus dawała z siebie co mogła, cały czas odbierana była jako córka drugiej ciotki Kate (Halina Pasekova). Tym samym Eileen sprawiała wrażenie uległej wobec starszej Kate. Oczywiście nie umniejsza to wspaniałych kreacji aktorskich, jakie obie panie zaprezentowały publiczności. W całej plejadzie kalek największe wrażenie jednak zrobiła postać Mammy. Staruszkę po dziewięćdziesiątce zagrała brawurowo Lidia Chrzanówna. Tutaj postarzenie aktorki udało się w stu procentach. Trzeba jednak przyznać, że schowana za wieloma poduchami, miała nieco ułatwione zadanie od poruszającej się cały czas po scenie Małgorzaty Pikus.

"Kaleka z Inishmaan" to kolejna udana pozycja Sceny Polskiej. Katarzyna Deszcz stworzyła na scenie przejmujący i inspirujący obrazek poetycki. Jej Irlandia pozostawia w widzach swój ślad jeszcze długo po wyjściu z teatru. Wspomógł ją w tym scenograf Andrzej Sadowski. Szkoda tylko, że w drugiej części nie sięgnęła po ołówek. Po pierwszej połowie, która rzeczywiście jest majstersztykiem, przychodzi część druga, ciut naciągnięta, wypełniona zbędnymi pauzami. Można odnieść wrażenie, że cała energia twórcza aktorów i reżysera wyczerpała się w pierwszej połowie i na drugą nie starczyło już potencjału. Oprócz tego trzeba pamiętać - również percepcja zwykłego widza bywa po przerwie nieco nadwyrężona. Pomimo tego na pewno warto się do teatru wybrać. Wszak to sztuka o nas samych, bowiem każdy z nas ukrywa w sobie kalekę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji