Artykuły

Jak cię nazwę

- Chcemy wystawiać sztuki, które ludziom nie będą odbierały chęci do życia. Poza tym chciałbym też zaproponować tematy z dawnej Warszawy, aby to wyjątkowe warszawskie miejsce, jakim jest Kamienica, było odczuwalne nie tylko poprzez architekturę, ale też sztukę - mówi EMILIAN KAMIŃSKI, aktor Teatru Narodowego i dyrektor Teatru Kamienica w Warszawie.

"Aktor na skraju bankructwa", "Teatru ani widu, ani stychu" - takie nagłówki pojawiały się w prasie jeszcze niedawno. Emilian Kamiński od sześciu lat buduje teatr dla Warszawy i nareszcie Teatr Kamienica wyłania się z przedwojennych murów domu przy Alei Solidarności 93.

Przeszedł pan istną gehennę, ale teraz teatr rośnie w oczach...

- Wszystko idzie w dobrym kierunku, niestety nadal wielość problemów jest tak przytłaczająca, że nie mogę spać. Co noc obliczam i sprawdzam, czy wszystko się zgadza. Żyję chyba na adrenalinie. A świadomość, że mam 2 miliony 700 tysięcy kredytu nie poprawia samopoczucia... Z unijnymi pieniędzmi jest tak, że trzeba najpierw zainwestować swoje, żeby dostać później 75% zwrotu. Bardzo pomaga mi miasto - mam wielkie uznanie i wdzięczność dla pani Gronkiewicz-Waltz, urzędu dzielnicy, urzędu marszałkowskiego, ZGN - Śródmieście. Pomaga mi też Ministerstwo Kultury z panem Zdrojewskim na czele. Myślę, że ludzie widzą we mnie szaleńca, ale w pozytywnym sensie tego słowa. Spotykam się z życzliwością wielu ludzi różnych branż. Bez nich nie byłoby już tej inwestycji.

Skoro jest życzliwość, jest pomoc, jest przychylność a budowa wre, co nie daje panu spać?

- Odpowiedzialność. No i kredyty, umowy... wciąż biegam po urzędach.

Czyli biurokracja?

- Tak, ale nie ze strony ludzi. Mamy bardzo porządnych urzędników, ale bardzo nie-porządne przepisy. Nasze przepisy powinny pójść do więzienia - zostać oskarżone i skazane na wyganie. A zamiast nich powinny wejść normalne. My jesteśmy w jakimś tyglu zaszłości socjalistycznych, nowego galopującego kapitalizmu, przepisów unijnych i samowolki. Jest to prawdziwy galimatias przepisów, które powinno się wsadzić do worka i wywieźć jak najdalej. One są jak choroba zakaźna, która zaraża zdrowych ludzi. Ja jestem zdrowy, ale czasami staję przed takimi trudnościami, że robię się naprawdę bardzo zły z bezradności.

To duży projekt, chyba spodziewał się pan, że nie będzie łatwo?

- Myślałem, że będzie jednak łatwiej. Robię teatr dla miasta - wraz z żoną jesteśmy od sześciu lat wolontariuszami. Niejednokrotnie brakowało pieniędzy, więc dawałem swoje. Czy wie pani, że za dawanie na jakiś zbożny cel własnych pieniędzy muszę płacić podatek? Nie tylko ja, także fundacja, którą założyłem musi płacić za to, że pożyczyła pieniądze. W takich momentach zastanawiam się, w jakim my kraju żyjemy i dlaczego nie można tu nic zmienić? Ale nie daję się, bronię się i chronię jak mogę moją rodzinę i mój teatr. Siebie mniej, bo z natury jestem waleczny i w pewien sposób się w tej walce realizuję.

Myślę, że gdybym żył w dawnych czasach machałbym raczej mieczem niż piórem.

Projekt kojarzy mi się z klimatem uwielbianego przez turystów Krakowa - piwnice, podziemia, zaułki, zakamarki...

- Dokładnie tak. To miejsce jest rzeczywiście unikalne. Wygląda jakby było w Wiedniu, Berlinie, Paryżu, Krakowie czy wreszcie w przedwojennej Warszawie. Oprócz trzech scen obiekt ma duże zaplecze dla publiczności przeznaczone na spędzanie wolnego czasu, obcowanie ze sobą i ze sztuką. Przywiązuję wielką wagę do tego, żeby w Kamienicy ludzie się spotykali, rozmawiali spędzali pięknie czas.

Miejsce kulturalnych spotkań warszawiaków?

- Miejsce dla ludzi twórczych, którzy mają płomień i nie chcą stygnąć. Ja na pewno nie wystygnę, taki już się urodziłem. Nie ma rady.

Niedawno pojawił się na scenach teatralnych monodram "Mój dzikus" napisany przez pana dla żony Justyny Sieńczyłło. Jak znajduje pan na to czas?

- Spektakl jest odpowiedzią na sztukę, którą kiedyś grałem "W obronie jaskiniowca". Wielokrotnie słyszałem głosy, że jest to trochę szowinistyczne przedstawienie. Dlatego napisałem wraz z Janem Jakubem Należytym podobno zabawny atak na mężczyzn. W sylwestra planujemy warszawską premierę sztuki. A jeśli chodzi o czas, to doba ma przecież 36 godzin! Trzeba po prostu rozciągać i naciągać godziny, które w rzeczywistości mamy do dyspozycji i to się daje zrobić.

Dziś w teatrze działa jedna scena, którq udostępnia pan innym twórcom. Jakie premiery planuje pan dla Kamienicy?

- Chcemy wystawiać sztuki, które ludziom nie będą odbierały chęci do życia. Poza tym chciałbym też zaproponować tematy z dawnej Warszawy, aby to wyjątkowe warszawskie miejsce, jakim jest Kamienica, było odczuwalne nie tylko poprzez architekturę, ale też sztukę. Dlatego cztery pierwsze premiery będą związane z międzywojniem - "Ordonka w kamienicy", "Piękne panie i panowie", "Szwindel" oraz sztuka oparta na twórczości Gałczyńskiego, która nie ma jeszcze tytułu. Chcę położyć akcent na historię tego miejsca i tego miasta, na czasy jego świetności. Kamienica, w której się obecnie znajdujemy, przetrwała jako jedna z nielicznych na tym terenie i myślę, że to znak. Jestem jej winien ten repertuar. Nazwa teatru też oczywiście pochodzi od niej. Kiedyś stanąłem tu i zapytałem: jak ja mam nazwać ten teatr moja Kamienico? A ona na to: Po co pytasz, sam powiedziałeś.

A o czym pan z nią jeszcze rozmawia?

- O wszystkim: świetności Warszawy, o śmiertelnej tragedii pięknego niegdyś miasta, której ta kamienica była świadkiem. Pochodzi z 1910 roku - wiele widziała. Takie miejsca bardzo szanuję. Ja je sobie po prostu umiłowałem i namawiam innych do tego. Zapraszam do współpracy wszystkich, którym się chce robić coś więcej ze swoim życiem. Mnie się chce.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji