Artykuły

Wiele hałasu... o nic

"Lubię być zabijana" w reż. Marcina Wierzchowskiego w Teatrze Studio w Warszawie. Pisze Agnieszka Michalak w Dzienniku - dodatku Kultura.

"Lubię być zabijana" w warszawskim Studio to nudna, pretensjonalna i przede wszystkim źle podana prowokacja. A do czego prowokuje najbardziej? Do machnięcia ręką i jak najszybszego opuszczenia widowni.

Pomysł przewrotny. Zadrwić z teatru i rządzących w nim konwencji. Zgubić teatralność, pomieszać fikcję z rzeczywistością. Zakpić z prywatności, zamieszać w głowie widzowi tak, żeby sam się pogubił. Wreszcie wyśmiać paranoje współczesności. Tej ryzykownej gry z widzem podjął się w Studio Marcin Wierzchowski. Niestety, w jego grę nie chce się grać, bo jest nudna i naciągana. Na scenie ze swojej dość burzliwej przeszłości ma się rozliczyć aktorka, niejaka Miranda Piano. Kobieta specjalizuje się w mało u nas znanej formie - stand up comedy. Podczas takiego występu wykonawca zwraca się bezpośrednio do odbiorców bez próby budowania teatralnej iluzji. - W tym właśnie tkwi największe wyzwanie - mówiła "Kulturze" Piano. I dodawała: Lepiej pozwolić sobie na śmieszność, sytuacje, które można uznać za żenujące. To szansa na odblokowanie się, kontakt z widzami. Jak się niestety za chwilę okaże, owa śmieszność i żenada, którą aktorka podaje nam w sporej dawce, prowadzi tylko do jej pozornego odblokowania się, a o kontakcie z widownią nie ma mowy. Kim jest Piano? To kobieta zgniła w środku, wyciśnięta z zasad. I strasznie pogubiona. Piano Iwony Głowińskiej zaczyna swój show od... wypalenia do końca papierosa. Manifestuje tym swą indywidualność i obojętność wobec widzów? Potem zauroczy nas kilkoma wyrwanymi z kontekstu ckliwymi historyjkami, które mają na przemian śmieszyć i wzruszać. Głowińską vel Piano wyraźnie dwoi się i troi, by stworzyć na scenie nową siebie. Dla przykładu robi z ust waginę (to akurat całkiem nieźle opanowała) i udaje seks z mikrofonem. Nie do końca jednak wiadomo, czemu mają służyć te perwersyjne zabiegi? Piano vel Głowińską próbuje również improwizować (bo to przecież wpisane w konwencję stand up) i zaczepiać publiczność - bez skutku.

Reżyserowi eksperymentu (w internecie możemy przeczytać także "Dziennik z prób", "Dziennik z życia", a nawet recenzje z występu Piano) za podstawę literacką posłużyły opowiadania Brytyjczyka Tibora Fischera. Śmiałe, brutalne, chwilami nawet wulgarne i gorszące (dla tych bardziej "poprawnych" na widowni) teksty w ustach bohaterki tracą jednak barwę i wyrazistość. Głowińską jest bowiem ciągle tak samo sztucznie agresywna. Zgubiła gdzieś swoje lęki i słabości, nie próbuje też w żaden sposób odblokować się, czy przełamać swój wizerunek. Przez co jej bohaterka jest mdła i drętwa. Być może spektakl Wierzchowskiego można czytać jako wypowiedź o współczesnym teatrze, który czasami staje się tanią improwizacją, obnażeniem prywatności. Być może ktoś w Studio zaśmiał się w głos z tradycji teatru, a nawet z widzów. Być może... Ja jednak tej konwencji w takim wydaniu nie kupuję. Nie interesuje mnie Piano i jej frustracje. Nie potrafię się z nią nawet na chwilę utożsamić. Jej gangsterska bezczelność i wyuzdanie tylko mnie irytują, a pretensjonalność razi. Głowińskiej/Piano zabrakło wdzięku, naturalności i śmiałości. Bez nich ten monodram nie ma sensu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji