Artykuły

Serce goryczy

"Dancing" w insc. Jarosława Stańka w Teatrze Polonia w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku - dodatku Kultura.

Tancerze w pstrokatych kostiumach. Feeria świateł, muzyczne frazy Jerzego Satanowskiego. A jednak w "Dancingu" w Polonii zwraca uwagę tylko Krystyna Janda, na nowo definiując swe aktorstwo.

Premierę opartego na wierszach Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej przedstawienia zaplanowano na 30 grudnia. Tradycją Polonii stały się bowiem spektakle sylwestrowe. I tym razem z pozoru wszystko się zgadza. Widowisko muzyczne, na scenie zespól tancerzy Jarosława Stańka, niemilknąca muzyka Satanowskiego. A w roli głównej Krystyna Janda, Szefowa Polonii ma dziś władzę nad publicznością. Każe, nie narzucając tego z góry, przywrócić do łask pojęcie gwiazdy. Kiedy pojawia się na scenie, publiczność najchętniej przerwałaby spektakl burzą braw. Kiedy z niej schodzi, widzowie podrywają się z miejsca. Zatem bezwarunkowa akceptacja każdego kroku aktorki chwilami przechodząca w uwielbienie. Nie wiem, czy Jandzie z tym do końca dobrze, ale tak - ma w swym teatrze władzę nad widownią. Z wprawą wytrawnego dyrygenta steruje jej emocjami. Pociąga za sznurki, w zgodzie z myślą reżysera lub też go swą osobowością przytłaczając, odciska na spektaklach własne piętno. Tak pewnie było i dawniej, ale w Polonii stało się to jeszcze bardziej wyraźne. A przy okazji przestało razić, bo dziś Janda kieruje swym artystycznym życiem jakby trochę inaczej, z większą świadomością siebie. I choć jej każdy ruch wieńczą stojące owacje, staje się dziś artystką nieprzewidywalną. Odrzucającą maniery, drażniącą, ostrą. Jakby pozostając gwiazdą, z okowów gwiazdorstwa się wyrywała. Wystarczy wspomnieć jej największą rolę w Polonii - tę z "Ucha, gardła, noża" Vedrany Rudan. Janda i Satanowski wrócili do "Dancingu" po 28 latach. Z pięknych i smutnych wierszy Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej wypreparowali tym razem sam smutek. Dlatego dziwne jest to przedstawienie. Choreografia Jarosława Stańka mnie nie porywa, wydaje się monotonna, oparta na powtarzających się zbyt mechanicznie układach. Muzyka Satanowskiego niczym nie zaskakuje, co można uznać za jej atut, bowiem wybitny kompozytor ma przecież od lat własny, niepodrabialny styl. Kłopot w tym, że niektóre fragmenty partytury do spektaklu w Polonii już słyszeliśmy, a zatem pozostajemy z poczuciem drobnego dysonansu. Czyżby Jerzy Satanowski musiał latać swe nowe prace fragmentami odkurzanymi, wyciąganymi z szuflady? Zapewne jego muzyka i motoryczna dynamika całego widowiska powodują, że inscenizacyjnie rzecz do złudzenia przypomina dawny teatr Janusza Wiśniewskiego, który też przecież Satanowski swymi kompozycjami współtworzył. . O ile jednak "Decadance" ujmowało świeżością, to "Dancingowi" jej wyraźnie brakuje.

Wszystko to jednak rekompensuje Janda - fascynująca. Głos jej pociemniał czy poszarzał, jest zdarty, nie mieści się w rejestrach. Sylwetka smukła, ale jakaś inna, niepokoi. Taniec? Kroków Jandy tak nazwać niepodobna, aktorka wyraźnie drwi i ogrywa swą na tym polu bezradność. A zatem znowu gwiazda i nie-gwiazda, diwa, która zagląda w twarz przemijaniu. I mówi przez poezje Jasnorzewskiej tak, jakby wypowiadała własne słowa. Nie ma w "Dancingu" radości, przyzywanie kolejnych tancerzy, zaklinanie życia kryje pustkę i rozpacz. Krystyna Janda w tym wszystkim umyka jednoznacznie brzmiącym ocenom, w swym rozrachunku ze śmiercią staje się wyzywająca. Wydaje się, jakby ciemniała w oczach. Trafia w samo serce goryczy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji