Śpiewający anioł
Talent HANNY ORSZTYNOWICZ odkrył już wiele lat temu kardynał Stefan Wyszyński. Kilkunastoletnia Hania występowała przed nim w Gnieźnie z okazji 1000-lecia Państwa Polskiego.
Hanna Orsztynowicz wychodzi na scenę w rozciągniętym swetrze, chustce na głowie i wielkich kaloszach. To pomysł żony zdobywcy Oskara Allana Starskiego - Wiesławy. Bohaterka ma wyglądać jak królowa angielska, która w wolnej chwili i w ukryciu przed wścibskimi poddanymi wyprowadza na spacer pieski.
Starski jest autorem scenografii do spektaklu Wojciecha Malajkata pt. "Pajęcza sieć" na podstawie utworu Agathy Christie. Orsztynowicz gra w nim pannę Peak, podającą się za ogrodniczkę, właścicielkę wytwornego dworku Copllestone pod Londynem, gdzie zamieszkała rodzina wysokiego urzędnika Ministerstwa Spraw Zagranicznych i gdzie właśnie popełniono tajemnicze morderstwo.
Leszczynianka na scenie (pojawia się na niej obok m.in.: Magdaleny Wójcik, Tadeusza Plucińskiego i Piotra Szwedesa) czaruje wdziękiem, sceniczną przebojowością, teatralnym talentem. W końcu pod płaszczem ogrodniczki kryje się prawdziwa arystokratka. Po prostu świetna aktorka.
Jej talent odkrył już wiele lat temu kardynał Stefan Wyszyński. Kilkunastoletnia Hania występowała przed nim w Gnieźnie z okazji 1000-lecia Państwa Polskiego.
- Nie tylko wyglądasz jak anioł, ale i śpiewasz jak anioł - powiedział. Prymas Tysiąclecia, który często przyjeżdżał też do klasztoru Sióstr Sacre Coeur w Pobiedziskach, gdzie młoda Hania uczyła się w liceum.
- Była to prestiżowa szkoła, do której rodzice oddali mnie wyjeżdżając za granicę - opowiada Orsztynowicz. To tam zdecydowała, że:
ZOSTANIE AKTORKĄ
choć jej ojciec Czesław, znany kompozytor i dyrygent, twórca hejnału Leszna, wolał dla niej posadę geologa. Jak jednak mogła nie trafić do teatru, skoro jako niespełna dwulatka już wystąpiła na scenie?
Było to w przedszkolu u leszczyńskich sióstr zakonnych: ona jako Jezusek, jej matka Cecylia była Matką Boską.
- Byłam podobno taka grzeczna, bo w nóżkach położono mi czekoladę i obiecano, że dostanę japo występie - przypomina aktorka.
W Lesznie jej ówcześni rówieśnicy biegający w latach 50. po placu Metziga, gdzie mieszkali Orsztynowiczowie, wspominają jej uśmiechniętą buzię i blond loczki spływające po policzkach.
- Dokuczali mi, bo od mamy co rusz dostawałam kary i nie wolno mi było wychodzić z domu, a chłopcy wykrzykiwali z dworu: Hania, dziubuś, dlaczego nie zejdziesz? - opowiada. - Z tamtych czasów najlepiej pamiętam ruiny kościoła Świętego Krzyża, po których urzędowałam z innymi dziećmi, spacery plantami na cmentarz, wyjazdy do Boszkowa i zawody żużlowe, które do dzisiaj mnie emocjonują.
Problem pojawił się, kiedy Czesław Orsztynowicz dostał pracę w Filharmonii Częstochowskiej i rodzina przeprowadziła się pod Jasną Górę. Hania chodziła tam na mecze Włókniarza z Unią i za każdym razem narażała się miejscowym, kibicując leszczyńskim żużlowcom.
OJCIEC NIE WIEDZIAŁ
że zdaje do łódzkiej szkoły teatralnej.
- Bardzo kochał mamę, więc prosiłam, żeby powiedziała mu o tym w łóżku - wspomina z uśmiechem.
- Mamą był zachwycony, moim pomysłem - nie.
A jednak dopięła swego i jeszcze na studiach dostała angaż w teatrze w Kaliszu. Zachorowała jedna z aktorek z obsady reżyserowanych tam przez Izabellę Cywińską "Trzech sióstr". Propozycję zastępstwa, a wkrótce angaż, dostała Orsztynowicz, bo tę samą rolę odgrywała w przedstawieniu dyplomowym.
Po roku wyjechała do Bejrutu, gdzie na początku lat 70. jej ojciec pracował w libańskim Konserwatorium Narodowym. Wróciła do Polski i, nie znając nikogo w stolicy, pojechała tam w poszukiwaniu pracy.
- Marzyłam o śpiewaniu, ale z różnych względów zrezygnowałam z operetki - opowiada. - Wtedy jedząc obiad w SPATIF-ie dowiedziałam się, że Teatr Komedia robi właśnie przesłuchania do kolejnego spektaklu.
W Komedii występowała w spektaklach Olgi Lipińskiej. W telewizji: z Bohdanem Łazuką czy Tadeuszem Rossem, a także w rewelacyjnym przedstawieniu "Ich czworo" z Korsakówną, Dymną, Stuhrem i Pszoniakiem. A potem w Teatrze Narodowym, z którego najmilej wspomina pracę z Tadeuszem Janczarem. Śpiewała w widowiskach muzycznych "Bye Bye Marilyn Monroe" czy "Powróćmy jak za dawnych lat". W 1974 roku na festiwalu w Opolu wykonała utwór "Nie zaczynaj".
Szybko zachwyciła swoim głosem krytyków, którzy nad talentem leszczynianki rozpływali się nie mniej niż wcześniej kardynał Wyszyński.
- No cóż, każdy ma swoje wspomnienia z dzieciństwa... Do moich przystaje obraz Śnieżki, jaki stworzyła iście disnejowska, urodziwa Hanna Orsztynowicz. Śpiewa czysto, tańczy z wdziękiem - czegóż chcieć więcej - pisała w "Expressie Wieczornym" Krystyna Gucewicz.
- Pięknie i leciutko zagrała rolę Basi Hanna Orsztynowicz, która obok Agnieszki Fatygi jest najlepiej śpiewającąaktorkąNarodowego. Jej uroda z pozbawionym maniery stylem gry dodawała miejscami temu skonwencjonalizowanemu przedstawieniu rumieńców - recenzował sztukę "Krakowiacy i Górale" w "Trybunie Ludu" Tomasz Raczek.
PODWÓJNY ŚLUB
z Jackiem Czyżem wzięła pod koniec lat 70. Poznała go na scenie podczas przygotowań do spektaklu Olgi Lipińskiej. W premierze "Gwałtu, co się dzieje" pobrali się pod koniec przedstawienia. W życiu - pół roku później.
Występowała w telewizji. Najpierw w "Windzie" Zaorskiego. A potem w: "Czterdziestolatku", "07 zgłoś się", "Polskich drogach", "Janie Serce", "Najdłuższej wojnie nowożytnej Europy" czy "Domu", a ostatnio także w "Na dobre i na złe" i "Egzaminie z życia". Na scenie pojawiła się w dziesiątkach spektakli, m.in. w "Kramie z piosenkami" czy "Żołnierzu królowej Madagaskaru". Do Teatru Syrena trafiła po ciężkim wypadku i kilku latach rozłąki ze sceną.
- Kupiłam mieszkanko w Częstochowie, byłam blisko rodziny, ale bez teatru nie potrafiłam żyć - mówi. Przyjęła jądyrektorka Syreny Barbara Borys-Damięcka.
W teatrze tym z powodzeniem występuje nieprzerwanie od 8 lat. Półtora tygodnia temu zadebiutowała w spektaklu pt. "Klub Hipochondryków 2" u boku Wojciecha Malajkata i Zbigniewa Zamachowskiego. Wciąż mieszka w Warszawie, ale kiedy tylko może, odwiedza w Częstochowie ukochaną mamę.
- Staram się nie grzeszyć - mówi, choć śmieje się, że dzięki odpustowi otrzymanemu od kardynała Wyszyńskiego mogłaby to robić całe życie.
- Ma bardzo dobre serce - podkreśla jej leszczyńska kuzynka Ewa Cyka. - Haneczka - tak ją nazywamy - zawsze zaznacza, że czuje się leszczynianką - dodaje Marian Cyka. Aktorka w Lesznie bywa na zjazdach rodzinnych. Czasami przyjeżdża z 23-letnim synem Aleksandrem. Ma tu pięć ciotecznych sióstr i kuzyna.
- Leszczynianie są jacyś tacy bardziej poukładani, mili, sympatyczni - mówi na pożegnanie po wyczerpującym spektaklu, popijając colę w warszawskim barze naprzeciwko Teatru Syrena. - W stołecznym zgiełku naprawdę mi tego brakuje.