Sprawa Dantona
WARSZAWA odzyskała swój najstarszy (z powojennych) teatr. Stała się bogatsza nie tylko o gmach, pięknie przebudowany i rozbudowany, stanowiący dziś jedną z ozdób architektonicznych tej części miasta. Teatr Powszechny na Pradze w obecnym kształcie, będąc kontynuacją dawnego, już na wstępie swojej działalności zajął miejsce w pierwszym rzędzie scen stołecznych. Jest to obraz przemian, jakie już zaszły i ciągle zachodzą: najbardziej kiedyś upośledzona kulturalnie Praga weszła swoją sceną do czołówki teatralnej w kraju. Zarówno świetnym zespołem wykonawców, jak i twórcami tej rangi, co Andrzej Wajda, który wyreżyserował na otwarcie "Sprawę Dantona" Przybyszewskiej.
Realizacja tego właśnie utworu na początek wznowionej działalności jest nawiązaniem do tego nurtu dramaturgii polskiej, która przed wojną, mimo bezspornej rangi nie mogła się przedrzeć do szerszej publiczności. Można chyba uznać ten fakt również za deklarację ideowo-artystyczną nowego teatru i wyraz szacunku dla "swojej" publiczności, której się taką właśnie sztukę proponuje. Bo jest to - przy niezwykłej atrakcyjności i bogactwie obrazu - dyskusja o sprawach głęboko nurtujących współczesnego człowieka.
"Sprawa Dantona" jest dramatem o jednym z fragmentów Francuskiej Rewolucji. Rzecz dzieje się dokładnie 180 lat temu. Ukazuje rozgrywkę między grupą bezkompromisowych, której przewodził Robespierre, a Dantonem, przywódcą "wyrozumiałych", lękających się "odchodzenia od życia", czy zbytniego ulegania ascezie rewolucyjnej. Przybyszewska, można ją chyba uznać za naszą współczesną, urodziła się w i1901roku - tworzyła swój dramat na przełomie lat dwudziestych i trzydziestych (obecna premiera odbyła się w 40 rocznicę jej śmierci w nędzy i zapomnieniu).
Autorka pisała w korespondencji: "Nieuniknione konwulsje rewolucji - ustroju, który równocześnie powstaje i broni się, a za który odpowiadają, niestety, tylko ludzie - z całą swoją słabością, bezwiednym okrucieństwem, ciągłym wątpieniem i pomyłkami - zasługują przynajmniej na osobną myśl. To jednak nie wszystko jedno, czy tysiące niewinnych giną, by zdobyć kilku magnatom nowy rynek zbytu, czy też dlatego, że mogą stanowić niebezpieczeństwo dla powstającego ustroju (...) Lecz to wszystko nie eliminuje zasadniczego zła w mechanice rewolucji: nieuniknionej konieczności scentralizowania całego przedsięwzięcia dokoła jednostek - wodzów. Dyktatura Robespierre'a była koniecznością dla rewolucyjnej Francji..."
Przenikliwa myślowo Przybyszewska ujmuje problem Dantona inaczej, niż Romain Rolland czy George Büchner, którzy również zajmowali się tą postacią i poświęcili jej swoje dramaty. Odkrywa w Dantonie inne pobudki, sprytną grę taktyka, demagogię w operowaniu nastrojami mas, którymi w istocie gardził. "Nie o te baranie głowy mi chodzi - głowy głupstwo!". Bronisław Pawlik jest w tej roli rozpasany, niesyty życia i jego uroków, przebiegły i w miarę cyniczny; gdy - w scenie procesu - mówi, że to nie sąd, lecz pojedynek, kto wygra ma rację - mamy pełną próbę jego poglądów. Jego przeciwstawieniem jest bystry, precyzyjny myślowo, przewidujący, surowy dla siebie o wiele bardziej niż dla innych Robespierre, którego znakomite wcielenie sceniczne w wykonaniu Wojciecha Pszoniaka przypomina Torquemada. Ale przecież jeden nie jest demonem, a drugi - aniołem. Są to ludzie nie pozbawieni słabości i ułomności, stawieni na czele dla rozwiązania nierozwiązalnych splotów i sprzeczności. Ścierają się bowiem nie dwie różne postawy moralne, lecz różne poglądy i rozmaita zdolność przewidywania następstw. Rzekomy zwolennik rewolucji łagodnej - Danton - może doprowadzić do większego przalewu krwi, niż ascetyczny Robespierre, wyznawca czystości rewolucyjnej, świadomy, że skutkiem jego działania będzie dyktatura i terror. I na tym polega tragizm.
Tę dyskusję prowadzi się nie na scenie, a w samym środku przestrzeni teatralnej, między nami - widzami, którzy otaczają miejsce akcji z czterech stron. Jest ona tak pasjonująca, że nie dostrzega się już pięknych strojów z epoki, ani dekoracji, sugerujących stylowe wnętrza (zaprojektowane przez KRYSTYNĘ ZACHWATOWICZ). Jesteśmy milczącymi uczestnikami owych sporów, które do dziś nie straciły na ostrości, a zarazem widzami w teatrze, który nas całkowicie zagarnął. I na tym polega ogromny sukces reżyserski ANDRZEJA WAJDY, wsparty znakomitymi rolami wszystkich chyba wykonawców. Nie można jednak pominąć pełnego prawdziwej pasji Saint-Justa w wykonaniu WŁADYSŁAWA KOWALSKIEGO, zabawnego w swoim żołdackim ograniczeniu Westermanna, którego gra FRANCISZEK PIECZKA, żywiołowego w odruchach Desmoulinsa OLGIERDA ŁUKASZEWICZA, obłego Delacroix STANISŁAWA ZACZYKA, EDMUNDA FETTINGA, LESZKA HERDEGENA, GUSTAWA LUTKIEWICZA i wielu innych. W tym koncercie aktorskim znaleźli swoje miejsce młodsi, nowe nabytki teatralne: JAN JERUZAL, ANDRZEJ PISZCZATOWSKI czy MARIUSZ BENOIT.
P.S. W programie przygotowanym przez teatr do "Sprawy Dantona" znajdą Czytelnicy niezwykle interesujący artykuł prof. Andrzeja Zahorskiego na temat sporu Danton-Robespierre oraz cenne informacje encyklopedyczne, dotyczące głównych bohaterów Rewolucji i wydarzen tamtych dni. Warto sie z tym zapoznać.