Artykuły

Człowiek genialny i człowiek z karabinem

Słynna i dobrze pamiętana u nas choćby z audycji radiowych scena rozmowy szeregowca Szadrina z nie poznanym przez niego Leninem w korytarzu petersburskiego Instytutu Smolnego skupia w sobie cały sens sztuki Mikołaja {#au#862}Pogodina{/#} "Człowiek z karabinem". Rozmawiają w przypadkowym spotkaniu dwaj ludzie: z jednej strony - wielki myśliciel i działacz o gorącym sercu i niewyczerpanej energii, który ogarnia siłą swej myśli olbrzymie horyzonty i kształtuje nową lepszą dolę ludu swej ojczyzny, z ludem tym najściślej związany i od niego się uczący; z drugiej - przedstawiciel tego ludu zwykły chłop, o doświadczeniu życiowym zdobytym w okopach frontowych i wśród wydarzeń rewolucyjnych. Wydobywający się z nędzy i głodu, dorastający do wielkości spraw, które pojmuje z nie całkiem pełną świadomością, ale które ocenia trzeźwym rozumem i prostymi serdecznymi słowami.

Te dwie postaci są osią "Człowieka z karabinem". Sztuka ta powstała w 20 lat po Wielkiej Rewolucji, a więc później od większości dzieł radzieckiej klasyki dramatycznej tematycznie z tym okresem związanych. Podobna jest do nich przez swą luźność formy i wielopłaszczyznowość, ale i różna pod niejednym względem. Już z faktu, że zrodziła się z pierwotnie zamierzonego scenariusza filmowego, wynikła migawkowa zmienność jej obrazów, której dopiero trzeba narzucić dyscyplinę teatru.

Nie ma tu właściwie zupełnie akcji w potocznym tego słowa znaczeniu. Na scenie patrzymy na uteatralizowaną historię: pierwsze dekrety rewolucyjne, zdobywanie władzy przez robotników i chłopów, walka z kiereńszczyzną, klęski i zwycięstwa. Poza tym zaś są to dzieje "dobrego Wojaka" Szadrina. Z frontu dostaje się on na urlop do Petersburga i z żołnierza carskiej, armii staje się żołnierzem rewolucji, "człowiekiem z karabinem", to znaczy wiernym karabinowi, który skierowuje teraz w obronie ludu.

Ta świetna postać, pełna kapitalnego humoru, niewyczerpanych zasobów ludowego rozsądku, niezwykłego ciepła ludzkiego, prostoty i prawdy łączy wszystkie czy prawie wszystkie obrazy dzieła Pogodina. Jej rozwój wewnętrzny i dojrzewanie do zrozumienia świata jest całą akcją sztuki. Szadrin nie wie co to znaczy agitator, ale staje się nim sam nie zdając sobie z tego sprawy. Niespodziewanie otrzymuje dowództwo kompanii i dorasta do tego zadania tak jak kto inny w sztuce mianowany komisarzem do spraw opału absolutnie nie wie, co z tym zrobić, ale w końcu jakoś sobie radzi. To dorastanie ludzi do zadań na pozór przekraczających ich siły i możliwości jest cechą każdej rewolucji. Znamy to zjawisko także u nas. Oczywiście nie zawsze efekt był pomyślny, ale ileż wartości ludzkich wydobyło się dzięki temu na wierzch i stało się siłą budującą nowe życie!

Dzieje Szadrina są dziejami ludu wyzwalającego się przez rewolucję. W tej postaci i jeszcze w osobie petersburskiego robotnika Czybisowa (przyjaźń tych dwóch ludzi - chłopa i robotnika ma oczywiście także w sztuce głębszą ideową wymowę), Pogodin pragnął - poza postaciami historycznymi - zamknąć swą prawdę artystyczną o tej burzliwej epce. Reszta stanowi tylko tło składające się z drobnych epizodów i ludzi ukazujących się na chwilę. Wszystko razem, jednak tworzy atmosferę, patos i piękno tych wielkich i trudnych dni.

Teatr musi z sztuki Pogodina treści te wydobyć. Reżyserii Bohdana Korzeniewskiego udało się to zrobić tylko częściowo. Słusznie skupiła się ona na postaciach Lenina i Szadrina i bardzo mocno wysunęła je na pierwszy plan. Powiedzieliśmy już, że one decydują o sensie całej sztuki. I ten sens przedstawienie ukazuje ale kosztem usunięcia w cień innych elementów, kosztem zubożenia sztuki o wiele wartości artystycznych. Sztuka ma dużo romantyki, rozmachu, zmienności. Przedstawienie winno tę różnolitość stopić w jednym nastroju o wysokiej temperaturze uczuciowej. Tymczasem w Teatrze Narodowym widzimy szereg obrazów utrzymanych w tonacji kameralnej, zresztą starannie i logicznie opracowanych, granych z wielką powściągliwością. Najsłabiej wypadły sceny masowe. Tłum przedstawiony z... - tłumikiem był martwym, nieruchomym elementem np: w obrazie dziejącym się w obozie "kiereńszczyków" czy w czasie końcowego" przemówienia Lenina; Przedstawieniu - przy całej solidnej robocie teatralnej - brak polotu, narastania siły uczuciowej. Jest interesujące, ale nie porywające. Słuchamy go z nie słabnącym zaciekawieniem, brawami nagradzamy

wiele scen, ale nie ulegamy wzruszeniu, nie poddajemy się poetyckiej fantazji.

Podobnie rzecz sie ma z dekoracjami WŁADYSŁAWA DASZEWSKIEGO. Scenograf musiał przygotować bardzo wiele różnych obrazów, każdy z nich jest piękny i pełen trreści czy to będą okopy frontowe, czy bogaty dom petersburski, czy sala i korytarz w Smolnym, czy zwłaszcza sceny z wielką ścianą pustego horyzontu. Wszystkie te obrazy utrzymane są w jednej tonacji kolorystycznej i w jednym typie. Ale tonacja to szara, harmonizująca z pewną szarością całego przedstawienia. I przydałby się tu jakiś wyraźniejszy akcent dekoracyjny łączący poszczególne sceny w jedną całość.

Natomiast dwie znakomite kreacje aktorskie, otoczone pieczołowitą troską reżyserską, dodają blasku całemu przedstawieniu i są właściwym wyrazem wartości sztuki. Grać Lenina to zadanie bardzo trudne odpowiedzialne. Autentyczność tego wszystkiego, co o jego wyglądzie i charakterze wiemy z wielu opisów, opowiadań czy podobizn, musi się łączyć z twórczym przetworzeniem teatralnym, które odbierałoby grze charakter jakiegoś iluzjóonistycznego naśladownictwa. Słowem ma to być portret a nie fotografia. I to się Jackowi Woszczerowiczowi udało. Ogrom pracy, jaki włożył on w przestudiowanie materiałów dotyczących Lenina, szczegółów jego wyglądu zewnętrznego i sposobu bycia pomógł mu w oddaniu prawdziwości tej postaci. Ale Woszczerowicz nie wpadł przy tym ani w jakąś, historyczną posągowość, ani w naturalistyczne rozdrobnienie w szczegółach. Zachował oczywiście - oprócz znakomicie zrobionej maski - wiele charakterystycznych rysów Lenina, jak sposób chodzenia czy gestykulowania, ale nie nadużywał ich i zrezygnował z niektórych, jakie znamy z innych kreacji aktorskich tej postaci; na rzecz większej zwartości i wyrazistości: Potrafił wywołać wrażenie wielkości Lenina i równocześnie nie zgubić prawdy człowieka prostego w obejściu, serdecznego, pełnego humoru, lubiącego śmiać się szczerym śmiechem.

Bardzo ludzka jest scena - w czym niewątpliwie zasługa i aktora i reżysera - kiedy Lenin słucha relacji z przebiegu decydującej bitwy: w pierwszym momencie tłumi strach wywołany niepewnością co do jej wyniku, by potem, kiedy dowiaduje się o zwycięstwie, rozładować to lekkim westchnieniem, ulgi i po otarciu kropli potu z "czoła przejść od razu do normalnego toku rozmowy, która zawsze pokrzepiała ludzi, dodawała im siły i energii. Rówież scena telefonicznej rozmowy ze Stalinem w gabinecie, gdzie równocześnie śpią zmordowani wysiłkiem towarzysze walki, robi głębokie wrażenie.

Lenina gra na zmianę w Woszczerowiczem IGNACY MACHOWSKI; dla którego rola ta jest także pięknym osiągnięciem aktorskim. Zwłaszcza potoczne, ludzkie cechy Lenina Machowski wydobywa doskonale, natomiast słabiej udaje mu się ukazanie wielkości tego "uosobienia genialności".

Druga znakomita kreacja w przedstawieniu, będąca owocem wielkiego wkładu pracy i wielkiego talentu, to Szadrin Jana Kurnakowicza. Jest w nim prawdziwa ludowość, chłopska zawziętość i spokój, pyszny humor i dowcip. Publiczność śmieje się z Szadrińna do rozpuku - Kurnakowicz potrafi to osiągnąć niezawodnymi środkami aktorskimi; a potem nagle widz nawet się nie spostrzeże, jak jest wzruszony jego postawą i słowami, jak go pokocha jak kogoś bliskiego. To prawdziwy sukces aktorski!

Poza tymi postaciami dwie jeszcze mają w sztuce specjalne znaczenie. W planie historycznym obok Lenina widzimy Stalina. Ale na scenie brawie go nie zauważamy, tak blado i bezkrwiścię wychodzi on w interpretacji ZYGMUNTA HÜBNERA. Co prawda dysponuje tekstem dużo skromniejszym. W planie fabularnym zaś mamy towarzysza Szadrina, Czybisowa. I tu JÓZEF NOWAK niknął w cieniu Kurnakowicza stwarzając postać anemiczną nie budząc w widzu przekonania o wyrobieniu politycznym tego przedstawiciela petersburskich robotników.

W sztuce jest ponad pięćdziesiąt osób. Niektórzy, aktorzy grają po dwie role. Członkowie zespołu Teatru Narodowego prawie w komplecie wzięli udział w przedstawieniu nie uchylając się nawet od bardzo drobnych epizodów: WANDA ŁUCZYCKA jako żona i JOANNA WALTER jako siostra Szadrina zagrały prawdziwie - pierwsza prostą chłopkę, druga, "ucywilizowaną" już, petersburską pokojówkę. Dobrze wydobyli cechy bogatej, rodziny petersburskiej: EWA KUNINA jako znakomita babka-tyran, STANISŁAWA PERZANOWSKA, jej synowa; KRZYSZTOF OPALIŃSKI - syn i MIŁOSZ MASZYŃSKI - wnuk. DANUTA WODYŃSKA za mały epizod Angielki otrzymała brawa przy podniesionej kurtynie. EDWARD FERTNER był bardzo typowym starym stróżem domowym. Pięknie zabrzmiał głos WŁADYSŁAWA GRABOWSKIEGO grającego "konstytucyjnego demokratę". IGOR ŚMIAŁOWSKI miał dobrą sylwetkę carskiego generała. Wystąpiło jeszcze, wielu innych aktorów których niesposób tu wszystkich wymienić.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji