Artykuły

Teatr TV. "Szkoła żon" wg Stuhra

Zapowiada się miła odmiana. W zalewie fabularyzowanych lekcji historii najnowszej, serwowanych od ponad dwóch lat przez Teatr Telewizji, Jerzy Stuhr funduje nam komediową klasykę najwyższej próby.

"Szkoła żon" Jana Baptysty Moliera to nie jest zwykły Teatr Telewizji. To widowisko - smakuje z satysfakcją własne reżyserskie dziecko, obiecując, że w dzisiejszy wieczór zabawi publiczność w kategorii wszechwag, nie zaś tylko zaprawionych w klasyce teatromanów.

Jego inscenizacja oddycha pełną piersią, gdyż artysta śmiało porzucił duszne studio telewizyjne dla malowniczych plenerów w Pieskowej Skale, zdominowanych przez renesansowe zamczysko o rodowodzie sięgającym XIV wieku. - Uwinęliśmy się w osiem dni, ale tempo było mordercze - opowiadał pod koniec pracy Stuhr, nie ukrywając, że to nie była łatwa robota. - Człowiek ma tyle na głowie - złorzeczył. - Musi pamiętać o kamerze, elementach scenografii i aktorach, a wcześniej przypomnieć sobie, co właściwie telewidzowie mają zobaczyć na ekranach swoich telewizorów.

Scenariusz "Szkoły żon" napisał ponad dwa lata temu i pospiesznie zaniósł swoje dzieło do Telewizji Polskiej. Decydenci z TVP orzekli jednak, że na komedię, i to w jeszcze klasyczną, w państwowym kanale nie ma miejsca. W efekcie projekt wylądował w szufladzie, a zamiast klasyki co poniedziałek dostawaliśmy dawkę historii powojennej, z ubecją i jej ofiarami w rolach głównych.

Mistrz z Krakowa zastanawiał się nawet w desperacji, czy nie uderzyć ze "Szkołą żon" do komercyjnych stacji telewizyjnych. Kto wie, czy na przykład TVN nie połasiłby się na Stuhra wystrojonego w perukę i tryskającego molierowskim dowcipem? W ostatnich miesiącach prywatny kolos z Powsińskiej udowodnił, że jest groźnym konkurentem dla starszej siostry z Woronicza nawet w wypełnianiu tzw. Misji (fenomenalny dokument "Trzech kumpli" o Pyjasie, Wildsteinie i Maleszce). - Ale w tym roku w publicznej telewizji wreszcie coś drgnęło i dostałem zielone światło na Moliera - cieszył się Stuhr, ruszając latem z robotą.

Profesor słynie z tego, że lubi obsadzać w głównych rolach samego siebie. Zagrał m.in. w takich autorskich przedsięwzięciach, jak fabuły: "Tydzień z życia mężczyzny" (1999), "Duże zwierzę" (2000) "Pogoda na jutro" (2003). Tym razem reżyser Stuhr zaangażował 61-letniego aktora Stuhra do głównej roli 42-letniego Arnolfa.

To cwany gość, który w zamknięciu przetrzymuje nieletnie, choć dorodne dziewczę o słodkim imieniu Anusia (Karolina Chapko). Arnolf ma chytry plan - chce w nieodległej przyszłości poślubić dzierlatkę. Jak łatwo załapią laicy (a znawcy Moliera po prostu wiedzą), intryga "starca" zostanie pokrzyżowana. Na drodze do małżeństwa stanie oszałamiająco przystojny młodzian Horacy (Oskar Hamerski), który rozkocha w sobie piękną nastolatkę.

- Arnolf jest potworem i tyranem, ale nie oceniam go jednoznacznie. W mojej "Szkole żon" to również mężczyzna, który żegna się z młodością, więc jest w nim trochę tragizmu - tłumaczy reżyser.

Najwięcej w jego widowisku świetnej zabawy i inteligentnego dowcipu, a sam maestro w zasadzie nie musiałby się odzywać. Wystarczy zerknąć na jego bujne loki i upudrowane lico, żeby pęknąć ze śmiechu. Zapewnia, że nie poszedł na łatwiznę i zaskoczy widzów aktorskimi detalami swojej kreacji oraz reżyserską precyzją. Czekamy więc z niecierpliwością na pokaz "Szkoły żon" (TVP 1, godz. 20.20), która od premiery na deskach paryskiego teatru Palais-Royal w roku 1662 łechce naszą starczą chuć.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji