Pobojowisko
"Makbet" w reż. Andrzeja Wajdy w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Janusz R. Kowalczyk w Rzeczpospolitej.
W środowiskowej opinii "Makbet" Szekspira uważany jest za utwór przynoszący twórcom i wykonawcom pecha. Każdy, kto śmiał się z tego przesądu, ma szansę zrewidować poglądy, oglądając przedstawienie w reżyserii Andrzeja Wajdy. Inscenizacja skłania do przemyśleń, w których króluje zdziwienie co do dokonanych wyborów koncepcji, środków, obsady. Wszystkiego.
Po pobojowisku usianym dziesiątkami ciał zabitych, skrzętnie popakowanych w czarne foliowe worki, snują się trzy Wiedźmy, przyodziane w pelerynki z identycznej materii. Zjawiają się Makbet (Krzysztof Globisz) i Banquo (Jacek Romanowski), ubrani we współczesne czarne uniformy sił specjalnych i kamizelki kuloodporne, wszelako zamiast kabur z bronią krótką za pasami mają miecze. Ekipa antyterrorystów w kominiarkach rozsuwa worki z ciałami, by zrobić miejsce dla czerwonego chodnika, rozwijanego przed pojawieniem się króla Duncana (Jakub Przebindowski) i jego świty. Wkrótce potem podczepione na linkach wory z ciałami zabitych pojadą do góry, by zawisnąć nad głowami bohaterów, niby balerony w masarni, na cały czas trwania akcji.
Reszta zamysłu scenograficzno-plastycznego zmierza ku skrajnej prowizorce. Miejsca akcji zaczną być wydzielane przez szare plansze zastawek, wśród których czasem migną dla odmiany spiskowcy w panterkach typu Pustynna Burza. Dwaj Mordercy pojawią się w identycznych współczesnych garniturach, Lekarz szkocki (Leszek Piskorz) i Dama dworu (Aldona Grochal) jakby wyszli z XIX-wiecznego żurnala mody, Odźwierny (świetny Mieczysław Grąbka) zaś we wcześniejszych o stulecie pluderkach. I konia z rzędem temu, kto ułowi w tym jakikolwiek sens. Jeśli nawet przyjąć, że krwawy epizod z dziejów jedenastowiecznej Szkocji promieniuje na późniejsze wieki, to porządki czasowe mieszają się tu z niepojętą niefrasobliwością. Skoro jednak nowocześnie przyodziani wojacy paradowali z białą bronią, należałoby oczekiwać, że ją choć raz skrzyżują. Niestety. Pojedynki mają tu charakter umowności posuniętej ad absurdum. Jedno machnięcie w powietrzu Makbetowego miecza - kształtem do złudzenia przypominającego Szczerbiec - a niedraśnięty przeciwnik padał na ziemię.
Prowizorka inscenizacyjna zaciążyła też na rolach, z których najbardziej szkoda wysiłku Krzysztofa Globisza. Jego Makbet jest zagubionym, pełnym rozterek człowiekiem, którego zwodzi męska ambicja, więc pozwala sobą kierować żonie. Niestety Iwona Bielska zamiast Lady Makbet z pasją godną lepszej sprawy grała Ubicę. Nie winiłbym jej za to zbytnio, bo realia inscenizacyjne spółki reżyser-scenograf znacznie bardziej wskazywały na sztukę Jarry'ego. Jeśli taka była koncepcja Andrzeja Wajdy, a innej nie znajduję, to jej nie pochwalam