Artykuły

Stare kontra złe

Spektakl jest popisem Kwinty i choć reprezentuje on typ aktorstwa nieco dziś przestarzały, to ten styl wydaje się całkowicie uzasadniony charakterem postaci - o spektaklu "Ja, Feuerbach" w reż. Krzysztofa Orzechowskiego w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie pisze Monika Kwaśniewska z Nowej Siły Krytycznej.

"Ja, Feuerbach" to spektakl jubileuszowy z okazji siedemdziesiątych urodzin Tadeusz Kwinty. Na tę okazję tekst Tankreda Dorsta wydaje się idealny, ale też dość bolesny. Dramat przedstawia sytuację starego aktora, który po siedmiu latach przerwy postanawia wrócić na scenę. Zastajemy go w sytuacji castingu do roli u reżysera, z którym niegdyś pracował. Mężczyzna, kiedyś bardzo sławny, teraz musi wrócić do punktu wyjścia. Zamiast znajomego reżysera zastaje bowiem młodego asystenta, który nigdy wcześniej o nim nie słyszał. I w gruncie rzeczy nie jest nim wcale zainteresowany - jego cel to zatrzymanie Feuerbacha do momentu pojawienia się reżysera. Ta sytuacja przejściowa staje się czasem akcji spektaklu - pełnego sprzeczek, momentów natchnienia, oczekiwania i napięcia. Zderzenie zdegradowanego mistrza z początkującym reżyserem rodzi konflikty na tle pokoleniowym, zawodowym i ideowym.

Gdy widzowie zasiadają na swoich miejscach - po scenie kręcą się techniczni: ustawiają sprzęty, montują, słuchają radia. Scena pozostaje więc sceną - tyle, że przyłapaną "po godzinach pracy". Przed czarną kotarą stoi kilka odrapanych, starych sprzętów/dekoracji: po prawej stolik i krzesło, po lewej kuchenka, garnek - wszystko razem wygląda jak nie rozmontowana do końca, stara scenografia. Wchodzący w nią Feuerbach, choć nie nadaje jej znamion iluzji (od razu komentuje sytuację castingu), to wnosi w nią silny pierwiastek teatralności. Elegancki, starszy mężczyzna w schludnym, trochę podstarzałym garniturze jest aktorem starej daty: efektownym, pozornie pewnym siebie, całym sobą oddanym teatrowi. Spotkanie z młodym ignorantem jest dla niego momentem deziluzji. By jednak przekonać się, że scena przestała już być jego przestrzenią - musi odbyć na niej ostatni seans teatralny.

Przez półtorej godziny spektaklu Tadeusz Kwinta pokazuje cały wachlarz swoich umiejętności. W jego grze idealnie oddana zostaje dawna stylistyka aktorska. Feuerbach to aktor całkowicie pochłonięty teatrem. W jego monologach cytowane teksty ról przeplatają się z poglądami na teatr i historią życia, zaś cechy postaci z cechami osobowości. Wydaje się, że Feuerbach nie przestaje grać, kiedy wychodzi z roli, ale też nie przestaje być sobą, gdy zaczyna grać. Wygląda, jakby niemal nie posiadał skóry: każdy impuls wewnętrzny znajduje od razu bezpośrednie odzwierciedlenie w jego zachowaniu. Kłębiące się w nim skrajne, bardzo intensywne emocje momentalnie przekładają się na ton jego głosu, gesty, mimikę. Ta swoista nadekspresja z jednej strony sprawia wrażenie sztuczności, fałszu i manierycznej przesady, z drugiej buduje obraz osobowości nadwrażliwej, neurotycznej i przewrażliwionej. Informacja o jego chorobie psychicznej - właściwie nikogo nie zaskakuje - mogłaby być równie dobrze metaforą kondycji aktora w teatrze psychologicznym.

Skonfrontowani z Feuerbachem asystent (Rafał Sadowski) i dziewczyna (Kornelia Trawkowska; posiadająca psa-statystę) są cyniczni, nie interesuje ich ani teatr, ani stary aktor. Szczytem ich obojętności jest scena, w której pochłonięci (niewidzialnym) psem, ignorują desperacki, szaleńczy monolog Feuerbacha znajdującego się na krawędzi obłędu. Jest jasne, że wrażliwość starego aktora nie pasuje do nowej sytuacji w teatrze - zwłaszcza, że jego kolega-reżyser również traktuje go obcesowo. Gdy wreszcie przybędzie pozostanie schowany w cieniu i milczący - w gruncie rzeczy, tak jak pozostali - obojętny i bezradny.

"Ja, Feuerbach" z pewnością nie jest majstersztykiem reżyserskim (rozwiązaniom przestrzennym brakuje subtelności, a, na przykład, sceniczna obecność dziewczyny wydaje się zupełnie niewykorzystana). Rafał Sadowski w roli asystenta reżysera również pozostawia wiele do życzenia. Amatorskość jego gry można by oczywiście interpretować jako znak braku profesjonalizmu postaci. Wydaje się to jednak lwią przysługą na rzecz złego aktorstwa. Te niedociągnięcia nie zmieniają jednak faktu, że spektakl jest tak naprawdę popisem Kwinty i choć reprezentuje on typ aktorstwa nieco dziś przestarzały, to ten styl wydaje się całkowicie uzasadniony charakterem postaci. Poza tym energia i zaangażowanie Kwinty są doprawdy zjawiskowe. Dzięki temu "Ja. Feuerbach" - jest spektaklem bardzo osobistym i wzruszającym. W jakiś sposób wpisuje się on również w toczoną ostatnio zarówno na deskach polskich teatrów, jak i w refleksjach teatrologicznych dyskusję o starym i nowym aktorstwie i teatrze. Nie trzeba się długo zastanawiać, po której ze stron stają twórcy spektaklu. Ewidentna nostalgia za tym co stare, czyli dobre i szlachetne paraliżuje wszelką polemikę. Ta jednostronność trochę razi, ale znów trzeba wziąć poprawkę na okazjonalny kontekst

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji