Artykuły

Opera raczej dla oczu

"Czarodziejski flet" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze Wielkim. Pisze Monika Wasilewska w Gazecie Wyborczej - Wrocław.

Wolfgang Amadeusz Mozart napisał "Czarodziejski flet" w jednym celu - dla pieniędzy mieszczańskiego widza, pragnącego barokowych atrakcji. Można się spodziewać, że wierny tym założeniom Teatr Wielki także zarobi na wizualnie efektownej operze.

Mozart zaczął pracować nad ostatnią operą za namową Emanuela Schikanedera - dyrektor wędrownej trupy potrzebował masowej publiczności. Dlatego finalny produkt, napisana po niemiecku śpiewogra, to z talentem skonstruowany zbiór efektów: muzycznych, fabularnych i plastycznych.

Książę Tamino (Dariusz Stachura) przypadkiem trafia do krainy Królowej Nocy (brawa dla Joanny Woś) i zakochuje się w wizerunku jej porwanej córki, Paminy (Dorota Wójcik). Szukając jej, wraz z wesołym ptasznikiem Papagenem (Przemysław Rezner) dociera do kraju Sarastra (Grzegorz Szostak), arcykapłana świątyni Słońca. Aby odzyskać ukochaną i przystąpić do grona wtajemniczonych, Tamino przechodzi szereg prób.

Cieszy, że łódzkiej operze do poprowadzenia orkiestry udało się namówić znanego artystę. 31-letni Łukasz Borowicz, od niedawna dyrektor artystyczny Polskiej Orkiestry Radiowej, jest jedną z największych dyrygenckich rewelacji ostatnich lat, czego dowodem może być tegoroczny Paszport "Polityki". Borowicz poprowadził orkiestrę lekko i radośnie. Klimat całości determinowały najbardziej charakterystyczne dla tej opery momenty: gra Tamina na cudownym instrumencie, koncert Papagena na dzwonkach czy jego nawoływania z fletni. Najlepszą robotę muzycy Wielkiego wykonali, czujnie towarzysząc Joannie Woś w świetnie wykonanej, dramatycznej arii "Der Hoelle Rache". Orkiestra, niestety, brzmiała mało intensywnie, jakby jej członkowie chcieli powiedzieć: "Tworzymy tylko tło dla tego, co nad nami". Trzeba jednak zaznaczyć, że zespół rozegrał się z czasem; im bliżej końca, tym więcej kolorów ulatniało się z kanału orkiestrowego.

Waldemara Zawodzińskiego, reżysera "Czarodziejskiego fletu", poniosła plastyczna wyobraźnia. Epizodyczną strukturę dzieła wykorzystał do mnożenia obrazów. Niektóre imponują trafnością skojarzeń, np. na dwóch tablicach w świątyni zamiast przykazań ciągną się zera i jedynki jak z "Matriksa". Nie brakuje humoru: Papageno marzący o butelce wódki dostaje pociąg skrzynek z monopolowego, a uciekając z Paminą, pokonuje kolejne metry na elektrycznej bieżni. Na potrzeby realizacji konserwowano chyba wszystkie mechanizmy pod- i nadscenia: aktorzy fruwają na flugach, poruszają się razem z zapadniami, obrotówkami i ruchomymi platformami, każde ich wejście zdobią nowe plastyczne motywy. Choć przy możliwościach finansowych i technicznych Wielkiego barokowy przepych staje się przepychem na niby i niejednokrotnie ociera się o kicz.

Realizatorzy zostawiają trochę przestrzeni dla głębszych odniesień. Sarastro nosi stułę z czaszkami i szatę z symbolem oka - znakiem boga śmierci Ozyrysa oraz Iluminatów, tajnego stowarzyszenia bliskiego masonerii. Wielokrotnie powtarzany jest motyw ciał w szklanych trumnach i piramidach, a wędrówka Tamina, rozpoczynająca się w wielopiętrowym prosektorium, jest znakiem przekraczania granicy życia i śmierci. Można żałować, że reżyser uwypuklił mizoginiczne uprzedzenia. Kobiety symbolizują świat ciemny i perwersyjny. Damy z Królestwa Nocy to karykaturalne "dominy", ciągnące na smyczy odzianych w lateksy mężczyzn. W finale zostaną ukarane, ale już usiłujący gwałtu na księżniczce Paminie Monostatos spotka się z łaską Sarastra. Królowa Nocy siedzi na monumentalnym tronie z kości miednicy, bo przecież nawet wielka władczyni pozostaje "tylko" kobietą. Nie dostaniemy oszałamiająco odkrywczej interpretacji dzieła. Ani innych - niż plastyczne - pretekstów do obejrzenia spektaklu.

Kuleje aktorstwo. Sceniczny rozwój opery wymaga dziś od artysty, by był śpiewającym aktorem. Tymczasem soliści Wielkiego to jedynie starający się grać śpiewacy. Niedobory warsztatowe widać w "Czarodziejskim flecie" jak na dłoni, bo singspiel Mozarta obok partii śpiewanych zawiera mówione. To najsłabsze ogniwo łódzkiego spektaklu. Co nam po przejmującej arii, jeśli chwilę po niej bohater przemawia z infantylnym zacięciem bajkowego lektora. Zadania nie ułatwia przestrzeń, ale to nie zwalnia solistów z kompleksowego tworzenia postaci. Zwłaszcza że na scenie Wielkiego grane są również spektakle dramatyczne. Czyli można...

Inny aktorski problem to relacje między bohaterami. Relacje, których nie ma. Więcej jest namiętności w reklamie proszku do prania niż między Taminem i Paminą. Choć impuls dla kolejnych zdarzeń stanowi miłosna żarliwość i tęskne pragnienie, na scenie jest pusto i zimno. Nie ma krzty uczucia ani w językowych ornamentach, ani w dramatycznych gestach, przez co cała historia pozostaje tylko baśniową wydmuszką.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji