Artykuły

Małgorzata, księżniczka Lupy

"Iwona, księżniczka Burgunda" w reż. Małgorzaty Hajewskiej-Krzysztofik w PWST w Krakowie. Pisze Paweł Głowacki w Dzienniku Polskim.

O ostatnim dyplomie aktorskim krakowskiej PWST, o wyreżyserowanej przez prof. Małgorzatę Hajewską-Krzysztofik "Iwonie, księżniczce Burgunda" Witolda Gombrowicza - cóż mam dziś powiedzieć? Stawiam to pytanie, przez okno wyglądam, niskie niebo w bagno na ziemi zmienia się bez litości - a ja mu się po wyczynach prof. Hajewskiej-Krzysztofik wcale nie dziwię. Na plecach takich wiców mam jechać? Przedstawienie, które jest, choć go nie ma, wnikliwą epistemologią mazi dźgać winienem? Lepiej Boga poprosić o pomoc.

Letnie bagno na ziemi z końcem grudnia to jest fiasko Boga, który wprawdzie stworzył pory roku, lecz któremu pokiełbasiła się natura i kolejność pór roku. Zaćmiło Go na mgnienie i nic nie zrozumiał z tekstu, zwanego światem, który napisał na początku. Chciał być mądrzejszy od samego siebie. Z własnej starej opowieści nie zrozumiał nic - ale ją zaserwował wedle swego chwilowego widzimisię. Letnie bagno na ziemi z końcem grudnia - kłopotliwy wstyd Demiurga. Identycznie sprawy się mają z prof. Hajewską-Krzysztofik. Z jedną różnicą. Dzieło, z którego nie pojęła nawet jednej samogłoski, lecz które międlić zaczęła i wymiędlone na świat wydała - nie jest jej dziełem. Skąd taka dzielność?

Tak, przeczytała "Iwonę..." - i nie zrozumiała nic. Odstawmy detale. Nie pojęła zasady. Nie pojęła, że dwór królewski jest w arcydziele Gombrowicza śmiertelną powagą własnej jego monarchicznej formy. Święta celebra to powietrze Królowej, Ignacego, Księcia i reszty menażerii. Oni nie wiedzą, nie chcą wiedzieć, nie umieją wiedzieć, do głów swych królewską ceremonialnością wypchanych nie dopuszczają myśli, że są na globie odmienne sposoby istnienia. Dla ryb tych nie ma stawów innych, poza stawem ich własnym, więc gdy naraz wpadnie tam rybi golem z wód niepojętych - totalne "bezformie" Iwony - drżą, bledną, kruszeją, wypatrują końca świata swego - więc zaczynają organizować śmierć wrażego golema. Częstują obce ciało rybą ościstą. I tyle. Konieczność śmiertelnej powagi sztuczności - tyle z "Iwony..." na wstępie pojąć wystarczy, by mieć prawo teatralnie myśleć o niej dalej. A co u prof. Hajewskiej-Krzysztofik?

Oto garść młodzieży, co ma dworskość celebrować - celebruje jajcarstwo na temat dworskości. Odgrywa permanentne mruganie do widowni, że oto my, kochanieńki, tak sobie tutaj igramy bezpretensjonalnie, ponad jesteśmy, w nawias bierzemy i w ogóle bawimy się, niczym gwiazdy gimnazjalnych kabarecików!... No i odpowiedzcie teraz: jakim cudem nie tylko "bezforemna" Iwona, ale generalnie ktokolwiek, cokolwiek, ma jajcarzy takich skruszyć?

To jest koniec. Tak się ta "Iwona..." zaczyna - konstruowaniem gimnazjalnych nawiasów kabaretowych. To jest początek końca. To jest środek końca. To jest koniec końca. To jest letnie bagno na ziemi w grudniu. I coś jeszcze. Jest to smutne fiasko studentów, przemienionych w dostarczycieli tanich uciech estradowych. Nie ma ich, więc panicznie coś udają, głosy żałośnie modulują, na gejów się zgrywają, łapkami machają, miny robią, nade wszystko zaś - doskonałe frazy Gombrowicza w zestaw tanich bon-motów na chama zmieniają. Tak, to jest koniec. Nie ma już o czym mówić. Poza jednym.

Skąd się bierze proceder ten, tik wystawiania opowieści, których się nie rozumie, w których ma się chętkę dłubać ku chwale własnej wielkości, które, krótko mówiąc, uważa się za ułomne? Kto o w miarę zdrowej głowie z maniackim uporem żre pomidorową, która mu przez gardło nie przechodzi? Wróćmy do Boga. On wyjaśni.

Otóż - prof. Krystian Lupa. Demiurg! Prof. Hajewska-Krzysztofik jest jedną z jego naświetniejszych aktorek. Aktorek? Kapłanek! Jako taka pilnie odrobiła kabotyńską lekcję miazgi, którą z "Mistrza i Małgorzaty" Bułhakowa Lupa ongiś zrobił. Nie zrozumiał, siwy Demiurg, ni dudu, lecz to mu nie przeszkodziło, by arcydzieło obrócić w muł własnego widzi mi się, a w finale wejść na scenę i księgą Bułhakowa w kąt ciepnąć niczym psim ścierwem. Gadam o tym, bo to szansa ostatnia, by pojąć, jakim cudem miła skądinąd pedagożka bez pardonu pozwala sobie robić durnia z Gombrowicza, ze studentów, ze mnie i z siebie. Otóż - pozwala sobie, albowiem takie są duchowe wytyczne Boga, któremu regularnie kiełbasi się natura pór roku.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji