Artykuły

Kobieta w procesie "samorealizacji"

Świat ludzi wykolejonych to jeden z pejzaży środowiskowych literatury współczesnej. Postaci tego świata obrastają powieściami, opowiadaniami, powstają o nich filmy i sztuki teatralne.

Dość często twórczość ta sprzężona jest z tendencją moralizatorską, wyraźnie nieprzyjazną wobec tzw. normalnego, "zdrowego" społeczeństwa. Autorzy mgliście, ale bywa, że i bez osłonek obciążają owo "normalne" społeczeństwo odpowiedzialnością za to, że ludzie oryginalni i nie konwencjonalni, rozsadzając przyjęte "ramy współżycia'' muszą stawać się - ja wiem? - złodziejami, fałszerzami, nawet mordercami.

Myślę, że pierwszym nadużyciem tej retoryki moralizatorskiej jest traktowanie reguł współżycia społecznego (tak oczywistych, jak choćby "nie zabijaj") jako kagańca, założonego na jednostki nonkonformistyczne. Drugim - wmawianie publiczności, że społeczeństwo jest jakby obrazem więzienia, w którym ginie marnie każdy, kto dąży do wolności. Bohaterka sztuki "Wyjść", napisanej przez młodą autorkę amerykańską Marshę Norman, była skazana za fałszerstwo, udział w zabójstwie i próbę kidnapingu, i za to jest teraz "nielubiana'' przez społeczeństwo. Analizie tego przykrego "nielubienia'' (słowo to biorę od anonimowego autora artykułu w programie przedstawienia) poświęcona jest pono sztuka, która jednakże dodatkowo - wedle tegoż autora z programu - pokazuje nam, że każdy, kto "nie godzi się na przeciętność", kto ma "wygórowane ambicje", jest "niesubordynowany", "krytyczny wobec rzeczywistości" naraża się na społeczny ostracyzm. Co ma piernik do wiatraka, trudno doprawdy odgadnąć.

Młoda pisarka amerykańska używa w swej sztuce słowa "chłam" (jak ono brzmi w oryginale?), a nadto wszystkich tych słów, które normalnie wypisywane są na ścianach podlejszych męskich ubikacji, i wkłada je w usta swych postaci - pań i panów. Dość to przykre w słuchaniu, a w końcu i nudne, tak, jak nieoczekiwanie nudna jest zabawa z prezerwatywą, urządzona na scenie przez chłopca i dziewczynę. Jedyny problem, jaki mnie dręczył podczas przedstawienia, streszczał się w pytaniach: dlaczego dziewczyny (bo sztukę napisała dziewczyna) wypisują takie rzeczy? czy rzeczywiście nie ma dla nich innych dróg do wyzwolenia i tak modnej, ach, "samorealizacji"?

Lubię Teatr Powszechny. Ale widzę teraz, że wykrystalizowała się tam boczna linia w repertuarze, która dąży początkowo do chwytania jakiegoś mitycznego "ducha czasu". Sięga się więc po sztuki "brudne" albo po utwory napisane przez dziwnych facetów ("Tył do przodu" - premiera w ub. roku). Czy znajdzie się na tej drodze sztukę wielką, która - Obok całego przykrego bagażu pani Norman - będzie miała w sobie także poezję? Możliwe, choć szanse są prawdopodobnie znikome.

Z sympatią patrzyłem podczas spektaklu "Wyjść" na Gustawa Lutkiewicza, którego prawda artystyczna zawsze się jakoś przebije wśród "chłamu", z udręką na panie (może wyjąwszy Anielę Świderską), z uznaniem na pracę scenografa Pawła Dobrzyckiego i z pewnym wahaniem na reżyserię Zygmunta Hubnera: spektakl ma swój rytm, ale się wlecze ponad miarę, artyści, głównie młode panie, mówią wyraziście, ale za to niewyraźnie, a zaś do wymuszania kurtyn - jak dotąd - przywykłem tylko w Narodowym.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji