Artykuły

Wyjść! Czy wejść?

Teatr Powszechny: Marsha Norman - WYJŚĆ. Przekład: Piotr Szymanowski. Reżyseria: Zygmunt Hubner. Scenografia: Paweł Dobrzycki

Sztuka M.W. Norman (rocznik 47) nie ma dobrej prasy. Nieuniknione porównania z Głowackim sprawiają, że jest to Kopciuszek przy Kopciuchu. Pisze się wręcz o pomyłce repertuarowej. Czy rzeczywiście? To prawda: w sensie poznawczym utwór amerykańskiej autorki niezbyt wiele wnosi do naszej wiedzy o problemach trudnej młodzieży. Brak trwalszych więzi uczuciowych, rozkład życia rodzinnego, kompleksy na tle tatusia i mamusi - wszystko to rozczulało już dziesiątki razy w teatrze i filmie. Nie wiem, ile gorliwości w praniu brudów w przypadku p. Norman wynika z autopsji, ile zaś zawdzięczamy lekturom. Nurt psychiatrii humanistycznej zderzony z psychodramą załatwił dramaturgię na długo. Obserwacje - podporządkowane są tezom rozpraw doktorskich. Wydarzenia- ilustrują rewelacje Bussa, Tiedemana czy swojskiego Jankowskiego. Skoro jednak sprawy młodzieży (i to nie tej, co zasila szeregi prymusów) są stale obecne w świadomości społecznej, należy grać sztuki babrające się w światku podkultury. Hermetycznym także ze względu na osobliwy język. Mieszaninę grypsery ze sztywnością nowomowy. Utwory takie są bowiem nie tyle teatrem, co reportażem rozpisanym na głosy. Dlatego rozumiem motywy, jakie skłoniły Zygmunta Hubnera do wystawienia i wyreżyserowania "Getting Out". Hubner nie udawał, że reżyseruje Nieboską. Stworzył przekonywającą wizję szamotaniny damsko-męskiej, posługując się techniką telewizyjnych teatrów faktów dokonanych. Atutem w jego realizacji stał się przekład Piotra Szymanowskiego. Tłumaczowi udało się znaleźć odpowiedniki leksykalne brutalnej i agresywnej substancji językowej, jaką posługuje się Arlene-Arlie. Kogoś może gorszyć ten strumień świadomości, który jest rynsztokiem. Ale jak ma mówić dziewczyna z marginesu, odbierająca jedynie edukację więzienną? Trudność pracy tłumacza potęguje fakt, że za pomocą takiego właśnie języka Arlie stara się wyrazić uczucia wyższe, wyartykułować swe marzenia o szczęściu. Piotr Szymanowski dał sobie z tym radę, chociaż zadanie wydawało się na tyle karkołomne, że aż nierealne... Jest jeszcze jeden wzgląd przemawiający za mieszanym z błotem, bo też i zrodzonym z błota tekstem. Sztuka "Wyjść" daje szanse aktorom. Z szansy tej skorzystały przede wszystkim dwie utalentowane panie: Ewa Dałkowska i Joanna Żółkowska, kreśląc przekonywający psychologicznie obraz swej bohaterki. Ponad mieliznami utworu, ponad ciepełkiem i załganą tkliwością zagrały osobowość bynajmniej nie jednoznaczną, dramatyczną w geście i intonacji, dziką i swobodną, skłóconą z życiem i zarazem pragnącą do niego wrócić. Bardzo udały się również: rola matki (Mirosława Dubrawska) i bodajże debiut warszawski Anny Mozolanki (Ruby). To panie. Z panów wyróżnić warto Gustawa Lutkiewicza (Bennie). Rolę "klawisza" zagrał Lutkiewicz na jednej, lecz w tym wypadku wybranej trafnie nucie skłopotanego człowieczeństwa. Tak, proszę państwa: "Wyjść" to sztuka "aktorska". Dawniej dla gwiazd wybierano co najmniej "Orlątko". Dziś czasy się zmieniły. Patetyczne tyrady ustąpiły pola soczystym wiązankom, składanym przez dyrekcję u stóp vedett.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji