Artykuły

Fredro bez sztafażu

"Zemsta" w Teatrze Powszechnym jest niespodzianką. Potwierdza siłę pisarstwa Aleksandra {#au#207}Fredry{/#} i potwierdza przeświadczenie, iż ożywiają je nie tyle wymyślne inscenizacje ani coraz to nowsze interpretacje, lecz aktorzy. Oczywiście - aktorzy, czujący znaczenia języka Fredrowskiego, jego wiersz, dowcip, a także mający jakieś tam zrozumienie dla starodawnego polskiego gestu i pozy.

Zygmunt Hübner, który bodaj pierwszy raz w swej 25-letniej pracy reżyserskiej sięgnął po komedię Fredry, dowodzi raz jeszcze słuszności tego mniemania w sposób niemal naiwny i nieoczekiwanie prosty, by nie rzec prostoduszny: sytuuje "Zemstę" na małej scenie, rezygnuje z teatralnego sztafażu dekoracji i rozbudowanych ansambli, nawet skreśla postaci, które należą bardziej do tła, niż do rzeczy samej. Zawierzywszy Fredrze, sprawił, że "Zemsta" w Powszechnym jest ozdobą tegorocznego stołecznego repertuaru.

Jest to więc teatr autora i wrażliwych, wspaniałych aktorów. Nie będzie recenzji: tu można tylko licytować się komplementami i opisywaniem niespodzianek. Do nich zaliczam przede wszystkim Rejenta Władysława Kowalskiego. Pierwszy to Rejent, który nie mówi ściszonym, lisim dyszkantem, stylizowanym na obłudę, lecz pełnym męskim głosem. On gra wobec syna i gra wobec Cześnika, bo wie, że w sporze o zamek taka mu przypada rola.

Niespodzianką jest także Cześnik Bronisława Pawlika: żaden tam wielki pan, jak bywało w wielkich inscenizacjach, ale mizerny szlachetka, który, nadrabiając miną i głosem, czasem wpadnie aż w falset, bo tak mu się ta pańskość nie klei do figury. Finałowa zgoda Cześnika i Rejenta dla obu adwersarzy, zmęczonych prawdziwie gombrowiczowską grą w miny, jest chwilą prawdziwej ulgi.

Obie niespodzianki określają też kaliber dowcipu i przekory, z jaką do obsady tej polskiej arcykomedii podszedł reżyser. Bo już Anna Seniuk w roli Podstoliny ani Wojciech Pszoniak w roli Papkina nie zaskakują: oczekiwało się takich obsad.

"Bo ja rzadko kiedy myślę, alem za to chyża w dziele" - oto Podstolina Anny Seniuk. Owa chyżość, temperament, zagrana z dowcipem i poczuciem stylu "babskość" i jeszcze mała gra, nieostentacyjna, jakby toczona mimochodem, ot tak - np. po pięknej scenie, w której z Rejentem oboje sobie do nóg padają, ona zaś, wstając, tak pięknej dostaje zadyszki, że prozaiczna kwestia o Papkinie ("waszmość cierpisz tego człeka"?) staje się źródłem niewypowiedzianego komizmu...

Co można dodać o Pszoniaku, który uosabia żywioł aktorstwa? Jego Papkin też gra w miny, gra swoje tchórzostwo, swoją blagę, swój styl pieczeniarski, ale w gruncie rzeczy wstydzi się tej pozy, do której zmusza go kondycja. To wybitna rola - błazeństwo, naznaczone poezją i smutkiem.

Nie jest dziś rzeczą bezpieczną pisać zbyt dobrze o teatrze: mówią, że to teatry usypia a artystów rozpieszcza. Jeśli dobrze rozumiem prezesa Gustawa Holoubka, recenzent powinien być mniej tolerancyjny. Co jednak począć, gdy w przypadku tej obsady można pisać tylko dobrze? A przecież jest jeszcze trafnie obsadzony Jan T. Stanisławski w roli Dyndalskiego...

Z. Hübner miał również, jak się zdaje, nośny pomysł na zagranie drewnianych ról Wacława i Klary: sprawdza się on tylko w jednej scenie, na resztę młodym wykonawcom nie starcza jeszcze środków. Powiadam: jeszcze. Bo wnoszą sporo: młodość, wdzięk...

PIĘKNE przedstawienie, na które trudno się dostać. I w jakimś sensie przedstawienie krzepiące: pisze się przecież o ogólnym upadku aktorstwa, o zżerającym je duchu pośpiechu i chałtury, a tu oto, na małej scenie, w ścisku, tylu wspaniałych artystów... I jak pięknie grają...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji