Artykuły

Czytajcie Fredrę

Przedstawienie "Zemsty" w Teatrze Powszechnym w Warszawie przejdzie zapewne do historii interpretacji tego arcydzieła naszej literatury. Jest bardzo oryginalne, ale nie dzięki bogactwu inwencji reżysera, lecz dzięki swej skromności i wierności, a nawet pokorze wobec,autora. Zygmunt Hübner odrzucił wszelkie podpórki, którymi usiłowano "dopomóc" {#au#207}Fredrze{/#}. Wybrał małą scenę teatru, zrezygnował nie tylko z "nosów", które doprawiano fredrowskim postaciom, z wszelkiej stylizacji, lecz nawet z dekoracji-zamkowych murów, baszt i okien, w których pokazywali się dawniej Rejent i Cześnik. Hübner przeczytał bardzo starannie utwór i postawił na tekst, wyciągnął z niego wszelkie konsekwencje. Resztę pozostawił znakomitym aktorom.

Boy proponował kiedyś, by spojrzeć na "Zemstę" z perspektywy murarza. Była to zdrowa reakcja na próby odczytywania tej komedii jako apologii narodowego obyczaju. Boy charakteryzował przecież "Zemstę" jako "wierny obraz uczciwego obyczaju, szczęścia i cnoty domowej", a prof. Kucharski dowodził, że "Polska urosła z takich dwóch sił i wartości: z połysku stali w ręku takich rębaczy jak Raptusiewicz i z nieugiętej, żelaznej woli skupionej w mózgu takich bajecznych głowaczy jak Milczek". Podnoszono pozycję społeczną bohaterów, czyniono z tych skłóconych ze sobą "o miedzę", o mur graniczny szlachetków nieledwie karmazynów. W tym kierunku szły także wspaniałe inscenizacje, wśród których szczególne miejsce zajmuje przedstawienie w Teatrze Narodowym zrealizowane przez Juliusza Osterwę (1924) ze słynną sceną ślubu Wacława i Klary, w zamkowej kaplicy, której u Fredry, oczywiście w ogóle nie ma. Tym, którzy dziś oburzają się na dowolności reżyserów, warto przypomnieć, że ten obyczaj ma i u nas dawne i świetne tradycje.

Zygmunt Hübner spojrzał na dzieło Fredry w sposób rozsądny, racjonalny i uważny. Znalazł w nim zapis wydarzeń i spraw, które Fredro znał z rodzinnych przekazów i dokumentów ludzi, jakich jeszcze pamiętał z własnej młodości, dostrzegł komedię świetnie napisaną, mądrą, pełną ironii i humoru, a przy tym bardzo ludzką. Co z tego wynikło?

Przede wszystkim świetna zabawa. Nie pamiętam od dawna przedstawienia "Zemsty", które byłoby śmieszne, na którym publiczność dobrze by się bawiła. Lecz zarazem wynikło także przedstawienie mądre, które ma nam wiele do powiedzenia o narodowych przywarach Polaków. Przedstawienie krytyczne wobec przeszłości, chwilami nawet satyryczne. Idąc za tekstem obniżył Hübner pozycję społeczną bohaterów. Są to pieniacze, rębajły, szlachetkowie pośledniejszego gatunku. Już sama ich fizyczna postura odbiega od bohaterskich wyobrażeń, zarówno Cześnika (Bronisława Pawlika), jak i Rejenta (Władysława Kowalskiego).

Ujawniają się w tym przedstawieniu bardzo mocno powiązania z "Panem Tadeuszem". Cześnik wywodzi się nie z kręgu Horeszków lecz Sopliców i mógłby być bratem Jacka Soplicy, Rejent znajduje swój odpowiednik w osobie rozsądnego Sędziego. Klara, wychowanica Cześnika i Podstoliny, przypomina Zosię, Podstolina Telimenę, brysiowaty Wacław to jakby pan Tadeusz. Nawet pogodzenie dwóch zwaśnionych rodów poprzez małżeństwo ich dzieci przypomina "Pana Tadeusza". Wszystko to narzuca się w czasie przedstawienia w Teatrze Powszechnym.

Cześnik nie nosi staropolskich wąsów, jest mizernego wzrostu, ale zapalczywy, porywczy, chytry, dbały o swoje profity, pełen sprzeczności i przez to właśnie tak prawdziwy, tak ludzki. Bronisław Pawlik gra go znakomicie. Mówi tekst Fredry bardzo pięknie, wydobywa cały humor i lirykę tej postaci, nie idealizuje Cześnika, lecz także go nie oczernia. Zupełnie odmiennie niż w tradycji inscenizacji "Zemsty" potraktował postać Rejenta Władysław Kowalski. Nie nosi czarnego stroju palestranta, nie ma w nim niczego z demona. To szlachetka jak Cześnik, tylko trochę bardziej obeznany z prawnymi kruczkami. Musi jednak także nieźle machać szablą, skoro nie lęka się wyzwania rębajły i gotów jest dotrzymać mu placu. Znakomita jest Podstolina Anny Seniuk: sprytna, gładka, szybka w dziele. Takie jak ona dochodziły po trupach swych wiekowych mężów do magnackich fortun. Uroku dodaje roli osobisty wdzięk aktorki i jej znakomite poczucie humoru. Przypomina się Mieczysława Ćwiklińska, która też kiedyś grała Podstolinę.

Osobne słowa uznania nalecą sie, Wojciechowi Pszoniakowi za rolę Papkina. Nie gra on błazna, lecz postać tyle śmieszną, ile prawie tragiczną. Pogłębia portret żołnierza-samochwała i czyni zeń jedną z najbogatszych osobowości tej niezwykłej komedii. Bo przecież Papkin jest człowiekiem inteligentnym, wcale nie tak głupim, za jakiego uważa go Cześnik. On jeden zna na wylot wszystkich, którym musi służyć i od których znosi tyle zniewag i poniżeń. Nie jest ani gorszy, ani brzydszy od nich. Po prostu jest biedakiem, chudopachołkiem, a dla takich nie ma na świecie miejsca. Nawet Klara szydzi z niego, choć ani wiek, ani pozycja do tego jej nie upoważniają.

Zupełnie niekonwencjonalnie potraktowana została para młodych. Nie ma w nich śladu romantyzmu. Raczej antyromantyczna ironia, zgodna zresztą z intencją Fredry. Klara jest sprytną panienką, która chciałaby dobrze wydać się za mąż i widzi w Wacławie właściwego kandydata na męża. Joanna Żółkowska zagrała ją pysznie. Jest bardzo śmieszna i ma wdzięk, ale możemy się domyślić, że będzie z niej twarda baba, kiedy weźmie swojego Wacława pod pantofel. Andrzej Wasilewicz, nie wzdycha w roli Wacława, jest gruby i brysiowaty, będzie z niego prawdziwy hreczkosiej. Dobiera się do swej Klary w sposób bardzo zdecydowany i wygląda na młodego panka, co ojcowskiej fortuny nie strwoni. Woli, oczywiście, młodą Klarę od podstarzałej Podstoliny, lecz majątek jego przyszłej żony nie jest mu obojętny.

Przedstawienie daje prawdziwą radość zwolennikom gry zespołowej. Nie ma tu solistów na tle komparsów. Wszyscy grają z pełnym zrozumieniem intencji, doskonale ze sobą się kontaktują, a w dodatku bawią się świetnie tekstem Fredry i bawią nim widzów. Przedstawienie biegnie wartko, tempo jest znakomite. Już dawno nie widziałem w Warszawie takiego spektaklu, gdzie każdy jest na swoim miejscu.

I na swoim miejscu jest teatr. Nie próbuje być mądrzejszy od Fredry, zaufał znakomitemu pisarzowi. I właśnie dlatego wygrał, Zygmunt Hübner pokazuje tu jakby jedną z prób sztuki. Tym tłumaczy się m. in. brak dekoracji i dość swobodne potraktowanie kostiumów. Tu i ówdzie czegoś jeszcze brak, spektakl nie jest wymuskany i wypieszczony, ma w sobie coś z improwizacji, dając dużą swobodę aktorom, którzy mogą jeszcze niejedno co wieczór zmienić. To także dodaje przedstawieniu swobody i naturalności. Nikt tu niczego nie celebruje, nikt nie jest "spięty", nie sądzę, by każdy ruch i gest zostały zafiksowane w żelazny sposób. Jest to ciekawa próba potraktowania klasyka bez onieśmielenia, ale z szacunkiem. Ważna nie tylko dla tego jednego spektaklu, lecz jako głos w dyskusji na temat naszego stosunku do klasyki i jej interpretacji.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji