Artykuły

Zemsta aktorów

Hübnerowska realizacja "Zemsty" jest czynem kolumbowym. Nie tylko dlatego, że to świetny spektakl. Interesujących, pełnych werwy i humoru przedstawień tej komedii powojenna historia teatru zanotowała nie tak znów mało. Wystarczy tylko powiedzieć, że duchom Fredrowskich postaci ciała - i talentu - użyczali Leszczyński, Ćwiklińska, Solski, Kurnakowicz, Woszczerowicz, Opaliński, a w czasach już nie tak "historycznych": Świderski, Holoubek, Gołas, Łaniewska. Można by wymienić jeszcze z dwie, trzy dziesiątki nazwisk znakomitych aktorów, którzy stworzyli w "Zemście" fascynujące kreacje. Rzecz jednak w tym, iż "Zemsta" coraz wyraźniej nabierała cech eksponatu muzealnego. Realizatorzy zaczęli poszukiwać (i nadal poszukują) istoty Fredrowskiego stylu, aby spreparować receptę na sukces. Może ową stylowością widzowie nie byliby zachwyceni, ale recenzentom zawsze wmówić można: to doskonałe przedstawienie, wszak takie stylowe! Przy tym doprawdy nie wiadomo, na czym ta stylowość miałaby polegać (przecież twórczość {#au#207}Fredry{/#} jest szalenie różnorodna; więc co, "tworzyć" realizacyjny kanon dla każdego utworu?). Przy tym reżyserzy, jakby przestając wierzyć w teatralną autonomiczność tekstu "Zemsty", zaczęli szukać podpórek w pracach historyków literatury (zjawisko to ma swój początek w dwudziestoleciu międzywojennym). Rzecz sama w sobie nie jest naganna, ale gdy tą drogą zdobyte wskazówki interpretacyjne przekłada się na język sceny przy pomocy inscenizacyjnych dodatków, wtrętów i kropek nad "i" - często wbrew rytmowi wiersza, wbrew nośności słowa - spektakl robi się ornamentacyjny, ozdobny i przyciężki. I mądry szalenie. Ale nie tą mądrością niezauważalną, którą niesie prawda psychologiczna postaci, sytuacji międzyludzkich przedstawionych w tekście, ale mądrością wyspekulowaną. Sztywną. Historiozoficzną wręcz. Sprzeczną z istotą komedii. Czytelnicy "Odry" pamiętają zapewne wrocławską inscenizację "Zemsty" z roku 1968 - z Pyrkoszem, Polkowskim, Matysikiem. Jerzy Krasowski z impetem natarł w niej na sarmatyzm. Ale przecież ta "kontuszowa" "Zemsta", polonezem przyozdobiona w antraktach, nie była złym przedstawieniem. Więc cóż dopiero mówić o spektaklach zupełnie chybionych.

I tak z biegiem lat, z biegiem dni piękno Fredrowskiego wiersza, psychologiczna prawda międzyludzkich sytuacji coraz mocniej przysłaniane były interpretacyjnymi dobudówkami. A spod tych wszystkich peruk, karabeli i kontuszów coraz słabiej słychać było Fredrę.

0, paradoksie! Nasza mowa potoczna pełna jest zwrotów i powiedzonek z "Zemsty", a tymczasem na scenie jej tekst celebrowano niemiłosiernie. Aż zaczynał brzmieć obco. Podniośle i deklamatorsko. A gdy spostrzeżono, że inscenizacje "Zemsty" zbyt wyraźnie rozmijają się z wrażliwością widzów wyedukowanych na współczesnych konwencjach teatralnych, powróciło pytanie: jak grać Fredrę?

2.

Hübner pozwolił dojść do głosu tekstowi. Zgodził się, aby współreżyserem spektaklu był sam Fredro - wszak wskazówki inscenizacyjne znajdują się nie tylko w didaskaliach, ale - przede wszystkim - w tekście głównym, w rytmie wiersza, w rozkładzie akcentów, no i, oczywista, w charakterze dialogów. Trzeba się tylko w nie wsłuchać. Uchem nieuprzedzonym.

Aby tekst mógł zabłyszczeć na scenie, potrzebny jest aktor. Nie nosiciel kostiumu. Nie manekin. Ale aktor. Z krwi i kości. Z własną, indywidualną cielesnością. Hübner nie tylko tekst odkurzył, ale i aktora wydobył spod kostiumu, czyniącego zeń hieratyczno-heraldyczny znak. Dopiero w takich warunkach tekst mógł zabrzmieć świeżo, odsłonić niespodziewane sensy. Mógł być mówiony, nie - deklamowany.

Wszelako jakby się przed konwencjami nie uciekało, to zawsze w jakąś się wpadnie. Reżyser warszawskiego spektaklu, aby nie wpaść, wymyślił dla swojej inscenizacji konwencję tyleż prostą, co oczywistą: konwencję próby z udziałem publiczności. Już program przedstawienia, swojej części okładkowo-kartonowej imitując raport z autentycznej próby, znakomicie współbrzmi z charakterem tak pomyślanego widowiska. W uwagach reżyserskich, zamieszczonych w "raporcie", czytamy: "Próba na Małej Scenie - powtórka tekstu, sytuacje markowane, kostiumy niekompletne, bez charakteryzacji. Nieobecnego Drugiego Mularza zastępował as. reż. J. Wierzbicki. I rzeczywiście - przedstawienie imituje próbę: brak jest scenografii, na scenie znajdują się tylko niezbędne sprzęty i rekwizyty, przy tym niekoniecznie "z epoki" (co współgra z wielowarstwowością tej inscenizacji; są w nią wpisane i interpretacje już historyczne, i wiedza o nich współczesnego odbiorcy), w niektórych momentach "aktorami" stają się ludzie z zespołu pomocniczego (asystent reżysera, suflerka), w trakcie akcji wnosząc i wynosząc sprzęty, tworząc tło akustyczne (świergotanie ptasząt, muczenie krowy). W ten sposób odsłonięta zostaje podszewka spektaklu, co jest źródłem dodatkowych efektów humorystycznych. Subtelnych jednak, dalekich od nachalności. Gdy Wacław pyta: "Co tu mówić... z jakiej roli...", zaskoczony spotkaniem z Podstoliną, to kwestię swoją kieruje ku suflerowi. I oto mamy teatr w teatrze. I oto widzimy wyraźnie, jak na dłoni, że nasza "kontuszowa" "Zemsta" nie tak daleko znów od tradycji komedii dell'arte upadła! Pytanie Wacława zaś nie jest jednorazowym "dowcipem". Owa kwestia: "z jakiej roli" zdaje się przyświecać kreowaniu poszczególnych postaci Hübnerowskiej "Zemsty": aktorzy zręcznie "cytują" bądź to wzory swoich poprzedników, bądź siebie - z innych ról (najwięcej okazji do takiego "cytowania" ma Wojciech Pszoniak grający Papkina). Nad Małą Sceną Teatru Powszechnego w Warszawie unosi się więc nie duch historyzmu ani sarmackości, ani też żadnej stylowości á la Fredro, jeno swawolny duch parodii. Tak przecież zwiewny, tak subtelny, że gdyby chciało się przy pomocy materii oddać jego charakter, trzeba by użyć cieniutkiej kreski, jaką posługuje się wytrawny rysownik.

3.

W warszawskiej "Zemście" Cześnika gra Bronisław Pawlik, Rejenta - Władysław Kowalski, Papkina - Wojciech Pszoniak, Klarę - Joanna Żółkowska, Podstolinę - Anna Seniuk. Obsada wyborowa, kreacje bezbłędne. Jest to więc "Zemsta" aktorów.

Opuśćmy cudzysłów przy tytule, a sformułowanie to zmieni nieco sens, stanie się głębsze. Bo rzeczywiście - spektakl jest swoistym odwetem aktorów na tych inscenizatorach, którzy ratunku dla "Zemsty" szukali u historyków literatury, u scenografów i kostiumologów. Hübner postawił na aktora. Od jego cielesności wychodząc, zorganizował materię spektaklu. Najwyraźniej widać to na przykładzie Klary i Wacława. Ta para kochanków zwykle smętno-lirycznie snuła się po scenie. U Hübnera nabrała krwistości: Wacław (grany przez Andrzeja Wasilewicza) to jurny chłoptaś, Klara zaś - to dziewczyna sprytna, rzeczowa, choć nie pozbawiona cech sympatycznego (ależ tak!) głuptactwa. Skoro młodzi zostali pokazani tak antyromantycznie, to Papkin mógł przestać być karykaturą samochwała, który się naczytał gotyckich powieści. Pszoniak, tworząc tę postać, korzysta z tradycji chaplinowskiej. Jego Papkin jest śmieszny, ale i głęboko ludzki zarazem. Jest świadom swego błazeństwa - posługuje się nim jako bronią. Wie, że aby mógł korzystać z codziennej papki u Cześnika, musi być głupszym niż w istocie jest.

4.

Jednak się boję o "Zemstę". Nie tę Hübnerowską. Ale o "Zemstę" naśladowców Hübnera, którzy korzystając z pomysłu, dołożą barw, "przysmaczą". Niech lepiej w te tropy nie idą, bo oprócz pomysłu, który można zerżnąć, trzeba mieć smak. Własny.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji