Artykuły

"Ambasada diable śliska"

"Zemsta"! Elementarz i biblia polskiego teatru. Podstawowy lecz i niezmiernie trudny sprawdzian najwyższych umiejętności aktorskich i kwalifikacji reżyserskich weryfikowanych przez stosunek do wielkiej klasyki narodowej. Występowali i występują w niej najwybitniejsi polscy aktorzy i każdy z koryfeuszy sceny uważa za wielki zaszczyt zagrać w "Zemście". No i wreszcie Cześnik, Rejent, Dyndalski czy Papkin - to w galerii ról i scenicznych dokonań przednia karta atutowa.

Teksty {#au#207}Fredry{/#} pulsują żywą krwią w żyłach teatru polskiego. Jerzy Leszczyński, znakomity Cześnik Raptusiewicz, tak pisał w swoim "Pamiętniku aktora": "Zemstę" umiałem wcześniej niż pacierz. Wiersze fredrowskie często plątały mi się z modlitwą: "nie wódź nas na pokuszenie"... ale dalej już waliłem Fredrę: Ojców moich wielki Boże..." W tym miejscu dostawałem od matki tęgiego klapsa, co nic nie pomagało, bo chowając łepetynę pod kołdrę przekornie kończyłem: "Wszak, gdy wstąpił w progi moje..." itd. i z Fredrą na ustach zasypiałem.

W historii teatru kilka warszawskich inscenizacji "Zemsty" zapisało się trwale. A więc bardzo sporna, przygotowana w Teatrze Rozmaitości (1923) przez Juliusza Osterwę, gdzie reżyser rozpoczynał spektakl dokomponowaną przez siebie pantomimiczną sceną powrotu księdza po mszy w otoczeniu domowników Cześnika, granego przez Mieczysława Frenkla. Dodajmy, że Rejentem był Wincenty Rapacki, Papkinem - Solski, zaś Wacława grał Osterwa. Głośne przedstawienie w Ateneum (1930) z wielkim Jaraczem - Rejentem i Zygmuntem Chmielewskim - Cześnikiem Raptusiewiczem. Po wojnie pamiętna inscenizacja Bohdana Korzeniewskiego w Teatrze Narodowym (1953) z Janem Kurnakowiczem w roli Cześnika, Kazimierzem Opalińskim jako Rejentem i Jackiem Woszczerowiczem - Papkinem. Pełna temperamentu świetnie obsadzona "Zemsta" w Dramatycznym ze Świderskim w roli Cześnika, Holoubkiem - Rejentem i super buffo Papkinem - Wiesławem Gołasem.

To tylko nieliczne, te które najbardziej upamiętniły się w warszawskich annałach. Upamiętniły się i równocześnie wysoko ustawiły poprzeczkę, poniżej której liczącemu się teatrowi schodzić nie wolno.

Dlatego też, kiedy rozeszła się wieść, że Zygmunt Hübner przygotowuje "Zemstę" w Powszechnym. I w dodatku na małej scenie - dwie rzeczy były pewne: że będzie to spektakl na wysokim poziomie, i że kształt będzie miał niecodzienny.

Tak też się stało. Widz przychodzący na salę zdumiewa się w pierwszym rzędzie szczupłością terenu gry (scena malutka i płytka) oraz brakiem tradycyjnie okazałych dekoracji. Ale w miarę upływu czasu zamysł reżysera staje się dość czytelny: uczestniczymy w próbie fredrowskiej arcykomedii, gdzie sufler siedzi na widowni, kostiumy nie są kompletne i dekoracje ledwie zamarkowane (scenografia Jana Banuchy). Ten pomysł jest dla Hübnera tylko punktem wyjścia, odbiciem, stymulatorem kilku przezabawnych rozwiązań, takich na przykład, jak sceny w altanie (w domyśle!), gdzie widoczni w kulisie aktorzy wywodzą słowicze trele. Ale równocześnie reżyser prowadzi przedstawienie w stronę konwencji rzadko do tej sztuki stosowanej: komedii buffo.

Ryzykowny ten zabieg dzięki wytrawnej ręce Hübnera, wielkiej kulturze i dyscyplinie aktorów sprawdza się znakomicie. Może najlepiej widoczny jest na przykładzie pary kochanków: Wacława i Klary. Tradycyjnie mdłe, cukierkowe i w gruncie rzeczy drugoplanowe dla sztuki role, na małej scenie Teatru Powszechnego wysunęły się nagle niemal na plan pierwszy. Zarówno Joanna Żółkowska (Klara), jak i Andrzej Wasilewicz (Wacław) zarysowali swoich bohaterów ostro, na pograniczu parodii. Wacław silny i krwisty byczek, rwie się do Klary wcale nie na wzór romantycznego kochanka: nie o kwiatki, ani o księżyc mu chodzi! Klara, świadoma zapałów amanta, broni się jak może: idą w ruch rozliczne argumenty słowne, kiedy zaś tego mało, odsuwa kochanka nazbyt na nią nacierającego. Rzecz ma się odbyć lege artis, a związek przed skonsumowaniem musi pobłogosławić stryj i pleban w kaplicy. Przezabawne są sceny tych dwojga młodych, ostrzących nawzajem na siebie zęby.

Bardzo ciekawie zagrał Papkina Wojciech Pszoniak. Jest w tej roli wiele elementów tragikomicznych: tchórzostwo i fanfaronada, łgarstwa sypiące się jak z rękawa i autentyczny strach o własną skórę, jest wreszcie poczucie wyższości tego przybłędy nad kłócącymi się szlachciurami i przeświadczenie o własnej wartości, które pozwala wyciągnąć rękę po Klarę. Pszoniak kreśli bardzo wyrazistą sylwetkę Papkina, mniej środkami zewnętrznymi, bardziej pokazując zróżnicowane wnętrze "lwa północy".

Dawno już odszedł nasz teatr od podstarzałej Podstoliny: obecnie obsadza się tę rolę aktorką młodą i ponętną. Przecież potrafi jeszcze wciągnąć Wacława do swej sypialni:

Proszę z sobą waszmość pana!

Jego sprawa zawikłana,

Muszę przejrzeć dokumenta.

Kiedy Anna Seniuk wypowiada te słowa, widownia pokłada się ze śmiechu, gdyż bujne kształty i jednoznaczny uśmieszek przesądzają o intencjach gładkiej wdówki. Zresztą aktorka wszystkie sceny rozgrywa z temperamentem, z cudownym poczuciem humoru.

No i wreszcie dwaj główni antagoniści.

Cześnika gra Bronisław Pawlik. Kiedy oglądało się go niedawno w {#re#7710}"Locie nad kukułczym gniazdem"{/#} w roli wytwornego pana Hardinga, a potem przez wiele, wiele tygodni obcowaliśmy z cichym Rzeckim z telewizyjnej "Lalki" - trudno było sobie wyobrazić tego pełnego ciepła aktora jako Raptusiewicza. Ale jedna cecha predestynuje go do takiego właśnie zadania: wewnętrzna pasja, która we wszystkich rolach coraz to przebija się przez warstwę liryki i spokoju. Oto właśnie stop z jakiego buduje Cześnika. Jest uśmiechnięty, zawadiacki, raczej opanowany i nagle pod wpływem zewnętrznych impulsów wybucha! Ale nie jest to eksplozja groźna, raczej znajduje ujęcie temperament, i nawet, gdy bierze się do szabli... przepraszam... nie bardzo się wierzy w cześnikowe rycerskie dokonania. Lub że miały one miejsce naprawdę bardzo dawno...

Jego przeciwieństwo, Rejent, cały jest spokojem, nigdy nie podnosi głosu, choć spod tego opanowania wieje raz i drugi autentyczna groza. Władysław Kowalski jest ściszony, przyczajony, może nawet nazbyt spięty, co odbiera roli Milczka wiele ciekawych barw. To jakby szkic roli, jakby ten świetny aktor zamierzał dopiero rozegrać się w kolejnych przedstawieniach.

Spektakl Hübnera ma aktorstwo bardzo wyrównane. Co zaś szczególnie urzeka widzów, to wyśmienicie na ogół podawany tekst. Jakżeż pięknie brzmi ta polszczyzną czysta, klarowna, o wspaniałej melodyce wiersza i soczystym, bogatym słownictwie! Ileż humoru jest w każdej scenie, ba, w każdej kolejnej sytuacji, by wspomnieć tylko słynne pisanie listu a potem niepomierne zdumienie Dyndalskiego (Jan T. Stanisławski) nad wygórowanymi wymaganiami i pretensjami Cześnika, czy scenę oświadczyn Papkina odpalonych żądaniem... krokodyla!

Publiczność chłonie poezję i przyjmuje spektakl znakomicie. Jednak najbardziej cieszy spontaniczna reakcja młodzieży zasłuchanej, roześmianej, rozbawionej przez starego Fredrę. Czyż teatr, Hübner i aktorzy mogą mieć większą satysfakcję?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji