Artykuły

Drugorzędna sztuka pierwszorzędnie napisana

Sztuka Ronalda Harwooda "Garderobiany", grana w Teatrze Powszechnym, jest oczywistym triumfem życia nad nabzdyczonymi teoretykami od tzw. kryzysu, który gnębi jakoby nasz teatr.

Na czym ten triumf polega? Okazuje się oto, że aby publiczność tłoczyła się do kasy teatralnej, stojąc w ogonku jak przed sklepem, potrzeba tylko dwóch drobiazgów niechby i drugorzędnej (byle bardzo porządnie napisanej) sztuki oraz paru ról, dających satysfakcje aktorom. Aktor współczesny, przyzwyczajony grać figury retoryczne i me­tafory a nawet naleśniki oraz znaki plastyczne, w sztuce Harwooda gra - żywego czło­wieka. Jeśli nie myli mnie wy­czucie, jest to zadanie najwdzięczniejsze i zawsze ocze­kiwane.

Kiedyś, dawno temu, czyta­łem wspaniałe, obrazowe wspomnienie Harolda Pintera o starym, irlandzkim aktorze, u którego przyszły pisarz ter­minował. Teraz okazuje się, że Harwood ma podobny ży­ciorys, że i on terminował w objazdowej trupie teatralnej, i że doświadczenie to popch­nęło go do napisania - nie wspomnienia, jak w przypad­ku Pintera, lecz właśnie sztu­ki scenicznej, dziejącej się za kulisami.

Jest więc czas wojny, hitle­rowcy bombardują Anglię, a stary aktor - szef trupy i jej gwiazda, do którego zespól zwraca się "Sir" - uważa, że jego obowiązkiem jest nieść udręczonym bombami ludziom Szekspira. No - i niesie. Gra "Króla Leara" - chciałoby się powiedzieć: "bez takowe­go", jak się to działo w słynnej trupie dyrektora Strzygi-Strzyckiego z "Porwania Sabinek". To jest zarys sytua­cji "Garderobianego", a z tej wyrazistej sytuacji wyrastają dwie role: tytułowego garderobianego Normana - Woj­ciecha Pszoniaka i aktora - Zbigniewa Zapasiewicza.

Sir jest wielkim aktorem - prowincjonalnym. Spotykało się takich jeszcze i u nas, w pierwszych latach po wyzwo­leniu. Nigdy nie było się pewnym, jacy oni są naprawdę - wielcy czy mali, uta­lentowani czy zgrywusy, pro­ści czy kabotyńscy. Zapasiewicz tak gra, że i teraz, na widowni, nie dowiemy się do końca, ile jakich składników tworzy taką osobowość, ile w niej dorosłego, a ile dziecka, ile prawdy, a ile kabotyństwa, ile egoizmu, a ile poświęcenia. Kreacja Zapasiewicza poka­zuje nam, że prawdą o tym wielkim aktorze z prowincji jest tylko to, iż jest on wła­śnie - aktorem, że aktorstwo jest jego naturą, którą zetrzeć może dopiero śmierć. Do aktorstwa należy też świadomość, iż zawsze, nie tylko na scenie, ma się wi­downię. I że są wśród tej widowni tacy, którzy nas - trochę - przejrzeli, którzy znają nasze sztuczki, nasze gry i zgrywy, ale i nasze bó­le i cierpienia, Takim kimś z. codziennej widowni jest Norman, ów garderobiany, który od 16 lat heroicznie wy­trzymuje wielkość swego chlebodawcy - i podtrzymuje ją. Jakiś mądry krytyk napisze może iż związek tych dwóch figur jest obrazem wzajemnej zależności, a na­wet tyranii i niewolnictwa, dialektycznie splecionych i wymiennych. Nie trzeba im wierzyć: ten związek jest po prostu z życia, znacznie bar­dziej z życia niż więź łączą­ca Pozzo i Lucky'ego z Becketta.

W gruncie rzeczy los Gar­derobianego Normana nie różni się od losu Firsa z "Wi­śniowego sadu", zewnętrznie zaś człowiek ten po trosze przypomina wzruszająco wiernego starego sługę z dawnych romansów, po trosze Sganarella, który po zniknię­ciu Don Juana rozpaczliwie woła: "A moja gaża! Gdzie jest moja gaża?!" i po trosze takiego odwróconego Sancho Pansę, który rozumie, że szczęście pana wymaga, aby mu nie przeczyć kiedy się uprze, że wiatraki są prze­ciwnikami, a Lear jest kre­acją genialną. Pszoniak gra wszystkie te warianty, stapia je i ujednolica wspaniale w sylwetce osobowości bluszczowatej, wzruszającej i śmiesznej, to heroicznej, to znów malutkiej. Szczególnie w drugiej części spektaklu jest cudowny, bo to wspaniały aktor - nawet kiedy nie całkiem zna tekst roli (w pierwszych scenach sztuki).

Literatura użytkowa żywi się sytuacjami i tropami dobrze już zadomowionymi, w sztuce, ale - i to trzeba powiedzieć jeszcze raz wyraźnie - taka literatura może być świetnie napisana. I ten przypadek właśnie zachodzi w "Garderobianym": Harwood napisał jeszcze jeden wariant odwiecznej opowieści, wtapia­jąc ją w barwne, błyskotliwie podpatrzone środowisko pro­wincjonalnych kulis teatral­nych - celnie zresztą oddane w przedstawieniu Zygmunta Hübnera. Stworzył też Har­wood dwie wspaniałe role, w których Zapasiewicz i Pszoniak podobają mi się nawet bardziej, niż Tom Courtenay i Albert Finney z filmu Yatesa, i parę sylwetek wyrazi­stych drugiego planu, z któ­rych niemal każda wydaje się znajoma i lubiana. Tak więc - teatr, reżyser, akto­rzy (poza wymienionymi zwłaszcza Elżbieta Kępińska, Ewa Dałkowska, Bronisław Pawlik i Mariusz Benoit), scenografia Barbara Hanicka - mają swój dobry dzień. Znowu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji