Artykuły

Bajkowa aura kiczu

Dzięki {#au#405}Gombrowiczowi{/#} od końca lat 30. wiadomo dlaczego należy czcić Juliusza {#au#126}Słowackiego{/#}. Bo wielkim polskim poetą byt. I tak też, z nabożnym, lekturowo-polonistycznym pietyzmem, traktowano go na naszych scenach - obojętne: "Balladyna", "Samuel Zborowski" czy "Sen srebrny Salomei". W 1974 r. Adam Hanuszkiewicz, nieczuły na głosy potępienia z ust następców profesora Bladaczki, swoją kontrowersyjną inscenizacją "Balladyny" w Teatrze Narodowym udowodnił, że "wielki poeta" potrafi przemówić do nas inaczej: zadziornie i prześmiewczo.

Stało się. Po Hanuszkiewiczu trudno byłoby znaleźć inscenizację "Balladyny" bez swoiście pojętej "hondy", choćby miała być tylko rowerkiem-składakiem, jak na legnickiej scenie. Najradykalniej chyba poszedł Mieczysław Górkiewicz w krakowskim Teatrze Bagatela, przedstawiając Balladynę jako ordynarną wiejską dziwkę. Jego wizji dopełniła zgrzebna, deszczułkowo-błotna scenografia Tadeusza Kantora. W Warszawie, 20 lat po Hanuszkiewiczu wyzwanie podjął Jarosław Kilian.

Jego "Balladyna" rozgrywa się w rozkosznej baśniowej aurze, postrzeganej okiem naiwnego niedzielnego artysty. Scenografia Adama Kiliana (ojca reżysera) eksponuje wszystko to, co zachwyca "zjadaczy chleba". Mamy więc zdecydowane, soczyste kolory, migoczące kolorowe żarówki, ekrany jarmarcznych fotografów i malarstwo Alfreda Lucimskiego z Żuław na okrasę. W takim entourage'u poruszają się aktorzy, ubrani z zaskakującą przemyślnością - mundur Kirkora (Rafał Królikowski), choć wzorowany na ułańskim, ma harmonijkowe rękawy, jakby przeniesione z kolekcji lato '94 słynnego Isseya Miyake, japońskiego dyktatora mody. O królewskim rodowodzie Pustelnika (Franciszek Pieczka) przypomina prześwitujący spod łachmanów jedwab (brokat?) jego eleganckiej kamizelki. Z kolei Grabiec (Sylwester Maciejewski), typowy wiejski osiłek, ma ręce i piersi pokryte wytatuowanymi wężami i przebitymi sercami. Poza tym są jeszcze fraki, mundury wojskowe różnych epok, ze współczesnymi włącznie.

Inscenizacja w Teatrze Powszechnym jest zgrabna, niektóre sceny nagradzane są oklaskami nie tylko za urodę, ale i za pomysłowość, jak np. pojawienie się Goplany (Justyna Sieńczyłło). Prospekt, z wyobrażeniem wodnej toni jeziora, przesłoniętej rzędem wierzb, unosi się do góry, podciągając zaczepione u dołu swoje zwierciadlane odbicie. O tym, że jesteśmy w podwodnym królestwie, świadczą dowodnie wierzby (ich odbicia na tafli jeziora) ze skierowanymi w dół gałęziami. Burzę w lesie wywołuje szum wichru i skośnie zawieszona, nerwowo poruszana zielona kotara.

Za koncepcją plastyczną nie nadąża, niestety, muzyczna. Piosenki są tu pod zdechłym Azorkiem, podobnie jak ich wykonanie.

Balladyna Doroty Landowskiej nie rozczarowuje, ale i nie zachwyca. Trudno zresztą mieć o to pretensje do niewątpliwie zdolnej aktorki. Rolę bezwzględnej, żądnej władzy dziewczyny z gminu, która dzięki sprytowi do intryg osiąga godność królowej, trudno konsekwentnie budować w równie blichtrownym otoczeniu. Przejścia z tonów pogodnych na bardziej serio były w ogóle najsłabszą stroną przedstawienia. Obawiam się nawet, że znakomita kreacja Ewy Dałkowskiej w roli Matki zupełnie nie pasuje do tej inscenizacji. Niedopracowanej, choć na swój sposób urzekającej, przede wszystkim jarmarczno-odpustową aurą kiczu. Zamierzonego - choć kto go tam wie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji