Artykuły

"Ulisses" Hubnera

Na scenie gdańskiego Teatru Wybrzeże "Ulisses" jest już przedstawieniem głośnym, o którym pisze się w prasie centralnej. Najłatwiej jest przypuścić, że jego rozgłos jest pochodną ogromnego sukcesu wydawniczego książki Jamesa Joyce'a. A ów sukces, jak chcą niektórzy - to efekt działania potężnego motoru snobizmu.

Wszyscy mają tutaj trochę racji. Na powodzenie spektaklu ma na pewno wpływ ów snobizm i fakt sprzedawania książki po astronomicznych, podobno, cenach. Wchodząc do foyer Teatru Wybrzeże od razu wyczuwa się atmosferę niezwykłości, publiczność wygląda tak, jakby została dopuszczona do jakiegoś niezwykłego misterium. W kasie biletów brak.

Ale największą niespodzianką jest to, że ten nastrój wtajemniczenia i niezwykłości nie jest tutaj bez pokrycia, jak na ogół bywa, jest to rzeczywiście misterium doskonałego teatru. Gdańskiego "Ulissesa" wyreżyserował Zygmunt Hubner na podstawie tekstu Macieja Słomczyńskiego (czyli jak chce autor: sztuki napisanej w oparciu o powieść Jamesa Joyce'a). W dorobku tego reżysera i świetnego aktora filmowego jest to bodaj osiągnięcie najdoskonalsze. To przedstawienie będące pochodną, kwintesencją powieści, ogląda się tak, jakby Joyce marzył o scenie pisząc swojego "Ulissesa".

Szczególną cechą tego spektaklu jest jego niezwykła płynność, rytmiczność. Gdybym powiedział, że jest ono "filmowe" byłaby to nieprawda - gdański "Ulisses" jest autentycznie, głęboko teatralny. Ale jednak jest w nim coś, co każe myśleć o kinie. Może właśnie ów rytm. Spektakl rozpada się bowiem nie na tradycyjne "sceny", wewnętrznie zorganizowane, będące pewnymi zamkniętymi całościami - lecz jak gdyby na "ujęcia", raz dłuższe, raz migawkowe, jednakowo ważne bez względu na to czy obejmują jakiś epizod dramatyczny, czy tylko czyjeś refleksje, a zatem "ujęcia" w duchu nowego kina wyrzekającego się rygorów fabularnych i tradycyjnego pojmowania funkcji czasu. Ów czas w "Ulissesie" jest ściśle wewnętrzny, jak w "Osiem i pół" czy "Tam, gdzie rosną poziomki". W programie pada zresztą słowo "scenariusz" jako określenie tego, co było kanwą literacką przedstawienia - i jest to określenie słuszne.

Na scenie teatru gdańskiego zbiegają się tropy współczesnej literatury, teatru, filmu. W tym punkcie przecięcia względne staje się pojęcie czasu, przestrzeni, tego co obiektywne i subiektywne. Mały, niepozorny ajent ogłoszeniowy, Leopold Bloom wędruje przez świat, który w jakiejś swej części istnieje realnie, ale większe jego obszary rozciągają się w sferze wyobraźni, podświadomości, snu. Jego wędrówka trwa rzekomo osiemnaście godzin, a w istocie odbywa się ustawicznie, poza czasem. Ludzie, których napotyka po drodze, objawiają mu rozmaite oblicza. Na scenie dokonuje się to w sposób naoczny: Molly, żona Blooma, przeistacza się we wdowę po Paddy Dignamie, w widmo matki Stefana, w kaleką Gerty, w rodzącą matkę, a wreszcie we właścicielkę burdelu. Bloom krąży wśród ludzi realnych, ale także napotyka na widma, upiory własnej wyobraźni. Hubner nadał tym metamorfozom charakter zdumiewająco naturalny, niemal oczywisty. Dziwność, umowność, zmyślenie są tu wessane przez zwykłość i codzienność. Ale i na odwrót: poezja otula szczelnym płaszczem rzeczy małe, zwykłe i trywialne.

Na scenie przez cały czas trwania spektaklu figuruje ozdobne, mieszczańskie łoże małżeńskie, pod nim stoi nocne naczynie. Na autentycznej kuchence skwierczy tłuszcz na patelni. A więc naturalizm - pomyśli widz. Jednakże kotek, dla którego Bloom nalewa mleka, jest już kotkiem wyimaginowanym, nie widzimy go. Aktorzy nie sufit mają nad głową lecz rozpięte sieci, będące może aluzją do żeglarskiej epopei Homera... Ten ustawiczny styk konkretu i fikcji, rzeczy małych i wielkiej poezji, przesądza o niezwykłej urodzie tego przedstawienia.

Adaptowano już "Ulissesa" na ekran, ale bez powodzenia. Czy jest to niemożliwe? Myślę, że możliwe. Powinien podjąć się tego reżyser, który tak jak Hubner w teatrze byłby równie wrażliwy na konkret i na zmyślenie. Widzę nawet takiego twórcę, wielkiego wizjonera, w którym żyją jeszcze wczesne, neorealistyczne aspiracje "wymierzania sprawiedliwości widzialnemu światu". Jest nim Federico Fellini.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji