Artykuły

"Trzech w linii prostej"

Kończy się ten spektakl taki pytaniem: "no, co robimy?". Na scenie - kulisy powstającego - filmu, który ma opowiadać o początkach Polski Ludowej. Końcowe pytanie odnosi się do szczegółów następnej sceny, która ma zostać nakręcona. W istocie jednak jego adres i sens są inne. Pytanie dotyczy bowiem Polski i Polaków, zaś owo "co robimy?" odnosi się wprost do nowszej naszej historii: co zrobić z jej treściami, z jej wielkim bagażem, z powikłaniami, które są tak osobliwe, że tylko polskie i tylko Polak może się wśród nich połapać. Co zrobić oznacza zatem - jak odnieść się do naszego najnowszego doświadczenia, jak wywieść z niego uzasadnienia dla postaw i działań najrozmaitszych, dla reakcji i odruchów różnych pokoleń Polaków. I jest ono adresowane nie tyle do aktora-partnera, ile do każdego, kto zasiada na widowni: zastanów się i sam powiedz, co o tym myślisz?

O tym - czyli o Polsce. Pytanie formułuje Roman {#au#282}Bratny{/#}, autor "Trzech w linii prostej". Ta okoliczność określa po trosze krąg motywów i argumentów, jakie pojawiają się w tej scenicznej dyskusji, albowiem pisarstwo Bratnego, przy całej swej różnorodności, jest właściwie monotematyczne. Mówi ono o doświadczeniu historycznym i politycznym inteligenckiej młodzieży z AK w latach okupacji, o późniejszym układaniu się tego pokolenia z rzeczywistością Ludowej Polski, która też przecież nie formowała się łatwo. Specyficzna więc perspektywa, specyficzne pytania, specyficzne niepokoje moralne - coś, co nie było udziałem wszystkich, ale co z pewnością zasługuje na szacunek, bo było uczciwie przeżyte, z myślą o Polsce.

Inna sprawa, czy udało się ten wątek dyskusji patriotycznej, rozłożonej w dodatku na trzy pokolenia i przez to sięgającej aż w realia końca lat sześćdziesiątych, wyczerpująco zagaić w spektaklu, trwającym zaledwie godzinę z małym kwadransem? Wrażenie, jakie wynosi się z małej sali Teatru Powszechnego, jest mieszane: dostrzegamy potrzebę wewnętrzną artystów, ich najlepszą intencję, ale obok tego także stłoczenie i pomieszanie materii, w której mniej ważne sąsiaduje na równych prawach z ważnym, obiektywne przypomnienie niektórych faktów z nader subiektywną ich wykładnią. Ponadto nie sposób pozbyć się odczucia, iż nawet te fakty przypomniane - to już skutek selekcji pod wpływem specyficznej wrażliwości. Rezultatem jest obraz naładowany silną, szczerą emocjonalnością, ale z pewnością wycinkowy i niereprezentatywny.

Coś więc, jak typowa nocna Polaków rozmowa: niby to poruszono istotne kwestie i kraj "naprawiono", ale gdyby postarać się zsumować rzeczywisty dorobek rozmowy, pozostałyby jedynie dobre intencje. Co z nimi zrobić?

A no, trzeba zaczynać wciąż od nowa, bo "Temat - Polska" nas żywo obchodzi. Adaptacja Zygmunta Hübnera (zarazem reżysera spektaklu) raz jeszcze uświadamia nam, jak odczuwalna jest luka w polskim repertuarze, któremu brakuje większej ilości tekstów, mówiących o Polsce czyli o nas - w sposób zapalający do uczestnictwa i rozmowy. Wycinkowy zaledwie sukces "Trzech w linii prostej" powinien stanowić bodziec pozytywny do dalszych poszukiwań.

Zaś o samym spektaklu tym razem dobrze: jest czysty, dobrze trafia inscenizacyjną skalą w ton kameralności, właściwej dla małej sali, rozważnie dzieli się w proporcjach na rodzajowy, nacechowany improwizacją aktorską i niewolny od satyrycznego rysu plan filmowy (w którym wyróżniają się Monika Sołubianka, Janusz Bukowski i Andrzej Grąziewicz) oraz na plan rozmów istotnych - z rolami Leszka Herdegena, Andrzeja Szalawskiego, Henryka Bąka i Mieczysława Pawlikowskiego, którym należy się wysokie uznanie.

Teatr Powszechny - Mała Scena: R. Bratny "Trzech w linii prostej". Adapt. i reż. Z. Hübner, scenogr. J. Banucha. Przedstawienie 21 listopada 1975.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji