Artykuły

Trudny obraz społeczeństwa

Telewizyjny Teatr Poniedziałkowy zaskoczył nas 8 czerwca przedstawie­niem zachodnioniemieckiego autora Botha {#au#1028}Straussa{/#} "Trylogia ponownych spotkań" w reżyserii Zygmunta Hüb­nera i w przekładzie Michała Misiornego. Mówię tu o zaskoczeniu, ponie­waż od spektaklu tego powiało świe­żością zarówno samej formuły tego dra­matu jak i jego teatralno-telewizyjnej realizacji.

Teatr telewizyjny, przed jakimś cza­sem reprezentacyjna wizytówka pro­gramu telewizyjnego w ogóle, wydaje się być zmęczony. Niby wszystko tu jest na miejscu, jak dawniej, oglądamy cza­sem całkiem niezłe sztuki w dobrej realizacji, ale przecież trudno dziś po­wiedzieć, aby godzina 20.30 w ponie­działek była godziną teatru dla milio­nów odbiorców programu telewizyjnego, by ten teatr trzeba było oglądać pod groźbą utraty kontaktu z czymś waż­nym, co przynajmniej nazajutrz stanie się tematem towarzyskiej choćby roz­mowy.

Myślę, że - oprócz wielu innych czynników, szkodzących obiektywnie teatrowi telewizyjnemu, wśród których głównym jest przesunięcie się zaintere­sowania odbiorców w stronę progra­mów politycznych i publicystycznych - pewną rolę odgrywa tu rutyna. Powsta­wanie zjawiska rutyny ma także wy­mowę pozytywną, świadczy ono po pro­stu o pewnym poziomie opanowania rzemiosła, przy którym istnieją po­wszechnie znane sposoby pokonywania trudności i problemów, jakich dostar­cza teatr telewizji jako medium, świad­czy o nagromadzonym doświadczeniu, o które można się oprzeć przystępując do realizacji telewizyjnego widowiska tea­tralnego. Rutyna jest świadectwem doj­rzałości, ale przecież wcale nie jest po­wiedziane, że nawet i gładka, pewna siebie dojrzałość jest - przy wszystkich swoich zaletach - ciekawsza niż ner­wowa, poszukująca nieporadność, dal­sza od doskonałości, za to żywsza emo­cjonalnie, świeższa, bardziej ujmująca.

Widowisko, które pokazał nam Zygmunt Hübner, nie było nieporadne, przeciwnie - jak często u tego reżyse­ra przekonywała w nim skromność środków granicząca z surowością, dy­scyplina będąca świadectwem jasności myśli i pewności ręki. Mimo to odczu­wało się, że Hübner rozwiązuje zadanie artystycznie nowe, zadanie szcze­gólnego rodzaju, którego nie da się za­atakować "z marszu", na podstawie sa­mego doświadczenia czy też rutyny właśnie.

Nowość tego zadania zasadza się, jak sądzę, na dwóch elementach. Pierwszym z nich jest element treściowy. Drama­turgia zachodnioniemiecka jest na na­szym gruncie znana słabo, o wiele le­piej czujemy się na gruncie współczes­nego, nawet najbardziej eksperymental­nego teatru francuskiego czy brytyjaskiego niż na gruncie sztuki bliższych nam geograficznie sąsiadów. Nieznana zaś zupełnie jest postać autora "Try­logii ponownych spotkań" Straussa, na temat którego jedynie Michał Misiorny udzielił nam w słowie wstępnym kilku informacji.

Nie chodzi tu przecież jednak tylko o to, że obce są nam nazwiska czy tytuły sztuk. Chodzi o to, że w naszej wy­obraźni artystycznej obraz społeczeństwa niemieckiego jest obrazem spóźnionym, anachronicznym. O Niemcach mówimy z okazji wojennych lub wojenno-rozrachunkowych (niedawno tenże Teatr Telewizji przypomniał nam "Niemców" Kruczkowskiego w ciekawym opracowa­niu), ale zdajemy się lekceważyć fakt, że na przestrzeni niespełna czterech ostatnich dziesięcioleci w Republice Fe­deralnej Niemiec ukształtowało się nowe, wysoce oryginalne społeczeństwo, żyjące całkiem innymi problemami, napięciami wewnętrznymi, innym obycza­jem.

Jest to jedno z najbogatszych i naj­bardziej wydajnych społeczeństw na świecie, które, kto wie, czy w swoim standardzie cywilizacyjnym nie odna­lazło wreszcie rekompensaty dla spala­jącego je historycznie osobliwego kom­pleksu niższości, społeczeństwo, które swoją liberalną "europejskość" potrak­towało z całą - typowo niemiecką, chciałoby się powiedzieć - solidnością i powagą, a przecież równocześnie spo­łeczeństwo rozdzierane podskórnymi konfliktami, dla których na przykład najsilniejsza chyba w Europie zachod­niej fala ultrarewolucjonizmu sprzed lat kilku, czy fala terroryzmu stanowią tylko szczyt góry lodowej. Nie rozumie­my tego społeczeństwa, jego zewnętrz­nie głądkiego, wewnętrznie zaś podmi­nowanego klimatu, jego powłoki i jego treści.

A przecież cała sztuka Straussa jest właśnie o tym. O tym jak kulturalna atmosfera artystycznego salonu wystawowego (jest to zresztą salon perfid­ny, w genialny sposób typowy dla ma­nifestacji kulturalnych współczesnych Niemiec, a więc w istocie mieszczański, w którym jednak organizuje się wysta­wę o "realizmie kapitalistycznym", in­tencjonalnie demaskatorską), podszyta jest bolesnymi napięciami zarówno spo­łecznymi, jak politycznymi, pokolenio­wymi, wreszcie ludzkimi dramatami niespełnienia, samotności, braku pew­ności własnej postawy, własnego auten­tyzmu, braku wspólnego języka.

Strauss pokazuje tę mieszaninę emo­cjonalną poprzez mierzwę słów. Gwar - gwar rozmów, dialogów i monolo­gów, szum wyrazów, z których jedne mają znaczenie, inne zaś istnieją po to, by znaczenia zasłaniać - oto prawdzi­wa materia tego dramatu, który wciąga, zmusza do uwagi, prowokuje do zaglą­dania pod powłokę werbalizmu w po­szukiwaniu emocjonalnych, istotnych treści. "Trylogia ponownych spotkań"' nie ma właściwie, poza całkowicie podtekstową, głównej linii dramatycznej albo ma tych dramatów interakcji cha­rakterów tyle, że można się w nich po­gubić. Stanowi prawdziwe naśladow­nictwo tłumu, który jest na pozór ja­kimś środowiskiem, nawet dość wza­jemnie zażyłym, w istocie zaś zbiorowi­skiem ludzkich samotności, pozbawio­nych możności porozumienia.

Zrealizowanie takiego utworu jest za­daniem ogromnie trudnym. Hübner po­kazał go jako bardzo precyzyjnie utka­ną konstrukcję zbliżeń, gwałtownych niekiedy i namiętnych, ale osadzonych w ogólnym tle chłodu, konwencjonalności, bezosobowej gładkości. Wielki sa­lon wystawowy, pusty i nowoczesny, gdzie jedynymi obiektami przyciągają­cymi oko są obrazy, utrzymane w stylu ekspresyjnego hiperrealizmu (scenogra­fia i kostiumy Starskich niewątpliwie stanowią ważny element dramatycznego efektu tego przedstawienia), raz wy­daje się pustynią, raz znów niezwykłym kłębowiskiem ludzkich namiętności, gęstym i grząskim.

Mimo, że amplituda drgań tego zbio­rowiska raz jest przyciszona, raz znów unosi się bardzo wysoko - nikt nie mówi tu za głośno, nie wykonuje nie­potrzebnego gestu, nie rozstaje się z konwencjonalnością, której równocześ­nie wszyscy starają sie za wszelką cenę uniknąć. Nieważna w istocie - bo zbyt oczywista - jest pointa tego przedsta­wienia, pokazująca oportunizm i łat­wość, z jaką ledwie ujawnione ludzkie postawy chowają się na powrót w swoje sztywne zewnętrzne otoczki. To przedstawienie nie jest utworem o ludz­kim oportunizmie, jest próbą zilustro­wania znacznie bogatszego obrazu społeczeństwa, którego nie znamy, a któ­rego zawiły obraz jest jednym z feno­menów dzisiejszej kultury europejskiej. I to się chyba jego twórcom udało.

Zagajający spektakl Misiorny wyraził obawę, czy nie będzie on za trudny dla naszej widowni, zbyt wobec niej wy­magający. Był trudny, ale tylko rzeczy trudne są ciekawe.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji