Artykuły

Pusta gra w Szekspira

Realizatorzy zaoferowali publiczności tekst dramatu w odczytaniu z ducha lektury szkolnej. Jest to lektura poprawna, bez większych cięć w tekście. Ale jakiegokolwiek hałasu po tej realizacji na pewno nie będzie - o "Wiele hałasu o nic" w reż. Macieja Prusa w Teatrze Narodowym pisze Łukasz Rudziński z Nowej Siły Krytycznej.

"Wiele hałasu o nic" to jedna z tych komedii Szekspira, których wierne odwzorowanie na scenie jest zarówno trudne, jak i niewskazane. Stratforczyk fabułę dramatu potraktował wybitnie pretekstowo. Gwałtowne zwroty akcji nie mają nic wspólnego z prawdopodobieństwem - zachowanie ojca, który bezkrytycznie wierzy słowu księcia i hrabiego, potępiając nieskazitelną dotąd córkę za rozpustę; skrucha Borachia, jak na komendę wyznającego całą prawdę o intrydze uknutej przeciwko Claudiowi i Hero, czy wreszcie ślub zrehabilitowanej Hero z Claudiem, któremu nikt nie ma za złe jego wcześniejszego czynu, burzą wyjątkowo naiwny porządek fabularny. Tyle, że Szekspirowi prawdopodobnie nie o fabułę w tym dramacie chodziło, a o relacje między postaciami, których układ zmienia się jak w kalejdoskopie. Innymi słowy, realizacja tego dramatu może stanowić ciekawy sposób eksploracji możliwości teatru jako przestrzeni dla różnych form teatralnych, konwencji, czy metateatralnych eksperymentów. Może, ale nie musi, o czym przekonuje premiera "Wiele hałasu o nic" w reżyserii Macieja Prusa w Teatrze Narodowym w Warszawie.

W ciekawej scenografii Marcina Jarnuszkiewicza barwnie, wykwintnie ubrane postaci wyglądają trochę jak nie z tego świata. Klaustrofobiczna, zamknięta z trzech stron przestrzeń, przypomina nieco kolejną komnatę z "Cube" Vincenzo Natali z otwartą dla widza czwartą ścianą. Do niedomkniętego kwadratu prowadzi wiele drzwi i okien, a ze ścian "wyrastają" dwa balkony z oszklonymi barierkami - wszystko (podłoga, drzwi, okna, sufit) w jednolitej piaskowej barwie płyt podłogowych. Panowie paradują w sznurowanych z tyłu półpłaszczach - środowisko spiskowców w połyskujących jak skóra węża w kolorze łososiowo-bordowym, pozostali wysoko urodzeni mężczyźni w czarnej tonacji. Obie damy w ozdobnych strojach - biało-czerwona suknia Beatrycze odzwierciedla jej temperament - pod pozornym chłodem kryje się prawdziwa namiętność. Pastelowa kreacja Hero pozbawiona jest żywszego motywu, jak jej właścicielka własnej woli. Książęcy strażnicy przypominają kompanów Robin Hooda z prześmiewczej wersji tego filmu "Robin Hood: Faceci w rajtuzach" Mela Brooksa, natomiast dwórki Hero noszą swobodne białe sukienki, przy czym kiecka naładowanej erotyzmem Małgorzaty (Monika Dryl) ma z przodu rozcięcie. A jednak kontrast między pustą scenografią a pełnymi w treści kostiumami daje zaledwie ładną oprawę estetyczną miałkiej zawartości.

Maciej Prus fabułę dramatu, którą przedstawia z wielką starannością, ubrał w kilka ozdobników. Takim jest otwierająca przedstawienie scena przybycia posłańca w wojskowym stroju, który, gdy już zatoczy się po scenie kilkanaście razy i wreszcie przestanie się hiperwentylować, efektowanie pada z wycieńczenia z listem dla Leonata (Andrzej Blumenfeld) w ręce. W ten sam sposób, choć bez listu, postać ta swoim wbiegnięciem na scenę zakończy przedstawienie. Nawiązanie do mitu antycznego posłańca spod Maratonu jest sympatycznym żartem, za którym nie stoi żadna głębsza treść. Słowa te odnieść można do całej dwuipółgodzinnej realizacji, z tym że z czasem słowo "sympatyczny" trzeba będzie zastąpić słowami "nużący i monotonny".

Dwie pary, dwa związki, dwa motywy złączone wspólną ceremonią zaślubin. Bardziej interesującą parą bez wątpienia jest duet: Beatrycze - Benedick. Ona przekorna, z ciętym dowcipem, w wykonaniu Patrycji Soliman sztywno porusza się w gorsecie form i gestów. Jednak już od pierwszej kwestii widać, że Beatrycze skrywa się za niezbyt szczelną maską, a jej stosunek do Bene-dicka, jak go nazywa, to o wiele więcej niż rozmiłowanie w utarczkach słownych. Grzegorz Małecki jako Benedick zgrywa błazna tylko na początku spektaklu. Do niego należy najlepsza scena przedstawienia, gdy w brawurowym monologu na balkonie wylicza zalety kobiet. Nawet fakt, że właśnie w konfrontację tych dwojga, a nie w relację Hero-Claudio, Szekspir wplótł melodramatyczne wyznania miłosne, nie przeszkadza Soliman i Małeckiemu utrzymać pewnej temperatury kontaktu między bohaterami.

Tymczasem związek Claudia (Krzysztof Wieszczek) i Hero (Anna Grycewicz) to raczej umowa handlowa z dwoma pośrednikami - książę Don Pedro (Artur Żmijewski) zdobywa dla hrabiego rękę Hero, dogadując się z jej ojcem, Leonatem. Młodzi są niby bardzo zakochani, ale manifestuje się to tylko w słowach. Ich związek, jak i cała seria wątków pobocznych, ciągnie się jak rozgotowany makaron, powolutku, bez tempa, bez ognia namiętności. To charakteryzuje całe przedstawienie. Aktorzy z niechęcią wypluwają swoje kwestie i niekiedy, jak Artur Żmijewski, mówią niewyraźnie, nie uwzględniając tego, że w zamkniętej (przez ściany scenografii) przestrzeni głos się rozprasza. Pewne ożywienie wnoszą strażnicy, wyłaniający się spod podłogi dzięki zapadniom. Reżyser słusznie zredukował ich farsowy wątek do niezbędnego minimum, bo już w tłumaczeniu Stanisława Barańczaka dowcip słowny, oparty na przekręcaniu wyszukanych słów, wyczerpuje się po początkowych instrukcjach Morwy i Kwasika dla wartowników.

Po antrakcie przez chwilę jest troszkę ciekawiej z uwagi na nagromadzenie wątków dramatycznych. Jednak intryga przedstawiana dosłownie, bez cienia głębszej interpretacji, pozostaje pustą, monotonną komedyjką. Szkoda, że świetna scenografia pozostaje nieograna. Szkoda, że pozostawieni samym sobie aktorzy tworzą nijakie widowisko. I wreszcie szkoda, że porządek wertykalny, który dzięki wykorzystaniu balkonów umożliwia stworzenie nietypowych relacji: góra - dół między postaciami, służy (poza pierwszą rozmową brata księcia Don Juana z Borachiem) właściwie tylko podglądaniu. Sensy zawarte przez Williama Szekspira Maciej Prus skutecznie pochował, tak, że czasem coś ważnego błyśnie przed oczami (wieloznaczna scena zasznurowywania sukni ślubnej Hero przez Małgorzatę), aby zaraz zniknąć w marazmie interpretacyjnym, wzmocnionym przez pozbawiony energii zespół Narodowego.

W sali Bogusławskiego Teatru Narodowego bez walki oddano pole autorowi "Wiele hałasu o nic". Poza scenografią i dwiema ciekawszymi rolami (Beatrycze, Benedick), realizatorzy zaoferowali publiczności tekst dramatu w odczytaniu z ducha lektury szkolnej. Jest to lektura poprawna, bez większych cięć w tekście. Ale jakiegokolwiek hałasu po tej realizacji na pewno nie będzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji