Artykuły

Dwa teatry

W sprawozdawczym tygodniu dwie premiery teatralne. Na poniedziałkowej scenie dramat zachodnioniemieckiego pisarza Botho Straussa. "Trylogia ponownych spotkań" w dobrym tłumaczeniu Michała Misiornego, dwa dni później zgrabna sztuka rozrywkowa Chesnota "Na zdrowie". Ta rozrywka dokonała się za zgodą Jana Kobuszewskiego, reżysera spektaklu, bo sama historyjka, zależnie od gustu, mogła pójść i w stroną makabreski, jeśli sobie uprzytomnimy, że rzecz, rozgrywała się w sąsiedztwie trumny z nieboszczykiem. Po kolei jednak.

Z większym zaciekawieniem oczekiwaliśmy na pierwszą sztukę. Nasze kontakty z dramaturgią zachodnioniemiecką nie są za częste. Strauss zaś, choć jeszcze przed czterdziestką, ma w swoim kraju dobrą markę pisarską i sporą popularność. Nie bez przykrości jednak przychodzi mi sprawozdanie z tego spektaklu rozpoczynać od dźwiękowej warstwy przekazu. Znowu bowiem dostaliśmy fuszerski produkt, który - raz po raz, bagatela, odbierał aktorom mowę, a widzom słyszalność. Oglądałem sztukę na dwóch dobrych telewizorach i nie mam wątpliwości, że usterki obciążają realizatorów.

Reszta zaś? To, co usłyszałem, głębokie, myślę, że także i to, czego nie dosłyszałem. Ta głębia jednak bywała dość zdawkowa, a sama materia dramatu szeleściła papierem. Sztuka bowiem jest, powiedziałbym, modelowo konwencjonalna, tę zaś konwencjonalność przedłużyła bez zgrzytu działająca technologia reżyserska. Obawy, że poruszana przez Straussa problematyka może się polskiemu widzowi wydać egzotyczna i niezrozumiała, były raczej wyolbrzymione. Od wielu już lat jesteśmy nieźle oblatani w tych weltszmercach. Polskie sceny suto nas w tym temacie podkarmiały, czasem nawet do przesytu. Strauss w laboratoryjnych warunkach pokazał nam, można powiedzieć, symultankę figur cierpiących na niemożność porozumienia się z kimkolwiek, skazanych na samotność w tłumie. Więc na chorobę dość modną i powszechną. Zagubił jednak pamięć o tym, że w teatrze, nawet gdy się powołuje ludzi wypalonych i zmartwiałych, muszą oni jednak żyć. Nie pomogła tu i reżyseria, nazbyt jednoznaczna, jednostronna w wygrywaniu dramatu.

Bez większej jednak przykrości obejrzeliśmy, co nam dano, radzi jesteśmy ze spotkania z nie znanym bliżej pisarzem i sporą grupą znanych aktorów, wśród których najbliższa wierzytelności wydała mi się w roli Ruth dawno już nie widziana Pola Raksa. A "Na zdrowie", ten drugi teatr, o którym wspomniałem na wstępie, to klasyczna sztuka mieszczańska, z salonem, trójkątem, intrygą charakterów i sytuacji, pazernością na forsę i - tak już dobrze w tym gatunku znaną - moralnością tego kręgu społecznego. W salonie więc bogatego pisarza zebrała się dobrana rodzinka, w tym i młoda żona, która tylko co wróciła od kochanka. Wszyscy chcą jak najwięcej wyrwać dla siebie z wielkiego spadku, bo pisarz właśnie oddał życie, a jego ciało, jeszcze cieple, leży w przyległym pokoju. Ale tatuś wyciął rodzinie okropną finfę. Okazuje się bowiem, że w czasie tych przetargów ożył i posłuchał sobie, jak go wszyscy kochali, więc, jak to zawsze w bajkach o Kopciuszku, zerwał się jeszcze z łóżka, polazł do adwokata, przepisał cały majątek jedynej poczciwej duszy w tym domu czyli gosposi. Po czym wrócił do domu i tym razem naprawdę umarł. Kobuszewski stworzył przedstawienie takie, jak trzeba, by widz z sympatią śledził intrygę, a aktorzy mogli sobie pograć. Ci ostatni dobrze wykorzystali okazję. Świetną rolę dał Krzysztof Kowalewski, a dobrze mu partnerowali Barbara Rachwalska, Halina Łabonarska, Hanna Zembrzuska, Jan Matyjaszkiewicz i Jerzy Bończak. Mistrz Kobuszewski mignął w epizodzie przedsiębiorcy pogrzebowego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji