Artykuły

"Ulisses"

Uprzedzam Czytelników, by sobie zbyt wiele nie obiecywali po tej relacji, opatrzonej elektryzującym tytułem "Ulisses", który staje się u nas od kilku miesięcy jakąś narodową obsesją. Nie będzie tu nic o samej powieści Joyce'a, nie będzie konfrontacji powieści z jej kształtem scenicznym, nadanym przez jej tłumacza Macieja Słomczyńskiego (scenariusz) i Zygmunta Hubnera (reżyseria). Nie będzie z dwóch powodów: taka konfrontacja wymagałaby oddzielnej rozprawy fachowej, a poza tym Maciej Słomczyński występuje tu jako autor sztuki pt. "Ulisses". W tej sytuacji przyniesioną do teatru w pamięci powieść trzeba zostawić wraz z paltem w szatni i odbierać wyłącznie sztukę Słomczyńskiego i przedstawienie Hubnera.

Jest to przedstawienie wybitne, nie jest jednak ani rewelacją ani rewolucją, podobnie jak po blisko pół wieku od napisania, wydarta Po polsku powieść nie jest już ani rewelacją ani rewolucją, w każdym razie nie taką jaką była wówczas w stosunku do zastanej powieści. Względność czasu, nakładanie się na siebie postaci, bohater "syntetyczny" - a więc to wszystko, co ma stanowić o jakimś uniwersalizmie dzieła, przemawiającym poprzez takie właśnie zabiegi do mentalności i typu wrażliwości współczesnego odbiorcy - odnajdujemy i w powieści i w teatrze przynajmniej od lat kilkunastu, jesteśmy po prostu osłuchani i obyci, chciałoby się powiedzieć "zblazowani" tą nowoczesnością, tą ugrzecznioną już, klasyczniejącą i spowszedniała awangardowością. Zna dobrze jej alfabet twórca gdańskiego spektaklu Zygmunt Hubner i umie nim mądrze i trafnie, dla widza niekiedy w sposób fascynujący, się posługiwać: jednak zarówno sztuka Słomczyńskiego jak i jej realizacja sceniczna, przemawiając językiem współczesności - niewiele nam o współczesności mają do powiedzenia. Przy wszystkich swych, małych fascynacjach są, właściwie intelektualnie puste, filozoficznie nijakie. Być może gdyby autorowi sztuki udało się przenieść z powieści w pełnym wymiarze postać poety Simona Dedalusa, a teatr znalazłby właściwego aktora dla tej postaci - spektakl uzyskałby inny wymiar intelektualny i stałby się naprawdę współczesny również w swych treściach.

To co pokazuje się na scenie - jeśli uda się odciąć od powieści - to jakieś strzępy nieudanego życia jakiegoś nieciekawego człowieka Leopolda Blooma. Czy jest "średniowiecznym" Evervmanem lub Jedermannem" -jak sugeruje w programie teatralnym Naganowski? Nie, w teatrze nie jest. Czy jest Bloom postacią tragiczną? Nie, w teatrze nie jest. Czy ma sto twarzy? Leopold Bloom Stanisława Igara mimo zmieniających się zewnętrznie uwarunkowań ma jedną, nie przyjemną a niekiedy odpychającą twarz. Frapuje nas przy odbiorze spektaklu robota reżyserska, pozostawia nas jednak obojętnymi na los głównego bohatera spektaklu.

Jest natomiast w spektaklu inna postać - bogata, przebogata, która nas fascynuje. To ona właśnie a nie Bloom ma sto twarzy, to ona jest jakimś kobiecym odpowiednikiem Jedermanna w swym pierwiastkowym, uniwersalnym znaczeniu, to ona jest bujnością i witalnością życia przekreślając jego biegun ostateczny w postaci trumny z ożywającym nieboszczykiem Patrickiem Dignamem (Stanisław Dąbrowski). To Molly Bloom Haliny Winiarskiej. Molly Bloom, która nie przestając być żoną Leopolda, zdradzającą go i z nadmiaru witalności seksualnej i w wyniku niedowładu i zboczeń jej męża, wciela się kolejno w różne postaci powieści i sztuki: zmarłej matki Stefana, wdowy Digman, podniecającej "panienki irlandzkiej" Gerty, rodzącej położnicy Minny, właścicielki domu publicznego Belli. Widz odnosi przy tym wrażenie, że nawet te liczne różnorakie, jakże skontrastowane wcielenia, nie wystarczają dla ujęcia w jakieś określone kształty tego fenomenu kobiecości. To jakaś anty-"Kartoteka" Różewiczowska, z bohaterem której pozornie kojarzy się postać Molly w jej dramaturgicznym usytuowaniu.

Spektakl należy więc do Molly-Winiarskiej i do niej należy końcówka przedstawienia: jakieś narastające w wibracji światła i głosu Wmiłośćwstąpienie, już wysublimowana i wyzwolone, które jest radosną - wbrew wszystkiemu co było dotąd w Molly i wokół Molly - afirmacją życia. Jakimś potężniejącym przypływem Morza Życia.

"Ulisses" - sztuka w dwóch częściach wg powieści Jamesa Joyce'a, napisał Maciej Słomczyński. Polska prapremiera w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Muzyka Stanisław Radwan, reżyseria Zygmunt Hubner, scenografia Lidia Mintycz i Jerzy Skarżyński.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji