Artykuły

Sama słodycz

Jeszcze jeden wariant pisarskiej obsesji Iredyńskiego: ludzie są słabi i łatwo poddają się przemocy podłości, łatwo przystosowują się, jeśli umie się odpowiednio nadepnąć na ich "nagniotki". Ale nie tylko psychologia upodlenia i przystosowania. Jest - jak i w innych sztukach - "mistrz" i "pojętny uczeń", jest nakręcony mechanizm, mechanizm-bumerang. Najpierw jest przyjęcie (narzucone przemocą) reguł gry a potem te same "reguły gry", tylko "udoskonalone", obracają się przeciw ich twórcy.

W "Samej słodyczy" *) rzecz rozgrywa sie w izolowanej mikrospoleczności, wśród pacjentów sanatorium przeciwgruźliczego. Ale lokalizacja akcji i jej uwarunkowania tylko w minimalnym stopniu determinują jej rozwój i jej problematykę. Można wyobrazić sobie równie dobrze taka samą sytuację np. w odciętym od świata na dłuższy czas przez lawiny schronisku górskim. Izolacja jest tu niezbędna dla ukazania pewnych procesów i zjawisk w stanie "chemicznie czystym". Pacjenci oczywiście nudzą się. Mają też jakieś tam związane z chorobą kompleksy. Ale - ta izolowana mikro-społeczność, to chyba w zamierzeniu autora problem nie specyficzny lecz modelowy. Otóż nasza współczesność z jej okrutną alternatywą: poddanie się przemocy, upodlenie i przyjęcie "reguł gry" - albo... albo "wyjście", takie jakie chciał znaleźć nie przyjęty do tej izolowanej społeczności Pacjent (Piotr Fronczewski): sznur. No i wiadomo też w akcie pierwszym - nawet chyba tym, którzy nie znają twórczości Iredyńskiego - że kolejna ofiara Mistrza Ceremonii sanatoryjnego idola dyktatorka (Tadeusz Łomnicki), dowartościowującego w ten

sposób swe chyba dość liche i nieciekawe życie przedsanatoryjne - nowa pacjentka Sama Słodycz (Stanisława Celińska) po poddaniu jej ceremoniałowi brutalnych i upokarzających "testów", będzie próbowała szybko nie tylko przyswoić sobie te reguły gry, ale przez ich "udoskonalenie" wziąć szybko odwet i zdystansować mistrza.

Tylko że potemem przychodzi akt drugi, z którym nie wiadomo co robić. Anemiczność tekstu reżyser próbuje obudować fascynacją ruchu, ale ten zabieg teatralny nie może zmienić sytuacji dramatycznej: wszystko tu jest inne, zbędne dramaturgicznie, osłabia efekty uzyskane przez autora i teatr w akcie pierwszym, zamazuje linię melodyczną sztuki, niweczy jej klimat, rozbija spoistość. W akcie trzecim, ostrym, atakującym, "zmierzamy szybko do przewidywanego zakończenia. Ale niektóre wątki aktu pierwszego też się zamazują, wikłają. Np sprawa Pacjenta: nie powiesił się sznurek był za słaby. Płaska anegdota. Nie o to chodzi. Sytuacja ta przekreśla zarysowaną w akcie pierwszym okrutną alternatywę: samopohańbienie i przystosowanie albo "wyjście". Pacjent po nieudanej próbie samobójstwa również "przystosowuje się" i to w najbardziej oportunistycznym wydaniu, chociaż nie tak drastycznym jak Sama Sloaycz w akcie pierwszym.

Kończy się okrutna zabawa, przewrotny i perwersyjny "teatr okrucieństwa". Kończy się wcale nie "zabawnie": ginie człowiek. To jest ta "mocniejsza więź", którą zwiążą się pacjenci z osobą nowego "idola". A więc rzecz doprowadzona z żelazna logiką i konsekwencją do końca.

A potem kilka nękających refleksji, zdominowanych przez tę jedną: czy naprawde dowiedzieliśmy się czegoś nowego o człowieku? O "mechanizmie władzy"'? O zmierzchu i narodzinach ."dyktatora''' Za wiele tu "literatury". I wiele pozoru. Filozoficzna miałkość czy nijakość w sytuacjach wymagających ostrości i zdecydowania. No i chyba mimo wszystko świat nasz, nie najlepszy jak wiadomo, składa sie nie tylko z samych takich, "pacjentów", jakich pokazuje Iredyński i jakich pokazał teatr.

*) Ireneusz Iredyński - "Sama słodycz" Premiera w warszawskim Teatrze Współczesnym. Reżyseria Zygmunt Hübner, scenografia Jan Banucha.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji