Artykuły

Wydarzenie

"Ulisses" Joyce'a zrobił u nas wielką karierę.

Pierwsze wydanie polskiego przekładu - rezultat długoletniej, ogromnej pracy Słomczyńskiego - rozeszło się błyskawicznie właściwie "spod lady". Zastanawiano się nawet o czym to może świadczyć: o wysokim poziomie gustów czytelniczych czy o snobizmie, o dobrej reklamie zrobionej książce przez samego tłumacza dla którego Joyce wydaje się być największym pisarzem w dziejach literatury czy o jeszcze lepszej reklamie, której przysporzyły dziełu skandale związane z jego publikowaniem na zachodzie? Kto przegryzł się przez "Ulissesa", kto zaufał Słomczyńskiemu i zechciał powracać do stron powieści trudnej do połknięcia jednym haustem, przekonał się co najmniej o tym, że jest to utwór rzeczywiście niezwykły, trudny do porównywania z jakąkolwiek powieścią napisaną wcześniej, utwór, w którym przewartościowaniu ulegają różne tradycyjne pojęcia formalne np. czas, utwór prawdziwie fascynujący bogactwem treści, odkrywczością obserwacji, prawdą psychologiczną; utwór dokonujący wiwisekcji człowieka z dokładnością wprost zatrważającą...

Tenże "Ulisses" dociera od pewnego czasu do polskiego odbiorcy także w innej postaci: poprzez teatr. Tłumacz powieści Maciej Słomczyński podjął się napisania sztuki, która jest ni to wyciągiem (rzecz właściwie niemożliwa) z "Ulissesa", ni to adaptacją sceniczną utworu (przedsięwzięcie byłoby to samobójcze), ni to oryginalnym utworem (zbyt pachniałby plagiatem). Jest tym wszystkim po trochu. Na pewno nie jest brykiem z Joyce'a. W każdym razie zupełnie nie mamy tego rodzaju skojarzeń, gdy sztukę tę oglądamy na scenie Teatru Wybrzeże.

Głośne w kraju przedstawienie "Ulissesa" gościliśmy w ostatnich dniach we Wrocławiu. Poprzedzone świetnymi opiniami, wzbudziło ogromne zainteresowanie publiczności. Zaszła potrzeba organizowania dodatkowych spektakli. Zdarzało się, np. na festiwalach wrocławskich, że głośne przedstawienia, z którymi wiązano szczególne nadzieje, jakoś ich nie spełniały. Tym razem nie zawiedliśmy się. Było to rzeczywiście wydarzenie w każdym wymiarze: inscenizacyjnym, aktorskim, literackim.

"Ulisses" teatralny jest bardzo nasycony treścią. Oczyszczony z licznych i zresztą smakowitych wyrafinowanych zabiegów literacko-formalnych, tym ostrzej eksponuje zawartość ideową. Jest rodzajem przypowieści religijnych i innych, pośród których człowiek żyje, wije się, miota, kocha, marzy, z którymi walczy, a które go mocno oplątują. Obserwujemy go w różnych sytuacjach, z różnych punktów odniesienia, z różnych płaszczyzn czasowych. Wszystko to się miesza, przemieszcza, nakłada, trochę jak w surrealistycznym śnie, jest to jednak "bałagan" poddany żelaznej dyscyplinie, logiczny, sumujący się w klarowny rezultat końcowy.

Sceną zabudowano w sposób "ateatralny". Przedstawia wszystko i nic. Krzyżują się na niej różne światy, różne czasy, różne miejsca. Najtrwalsze na niej jest łóżko z Molly, wokół którego jak po spiralnej orbicie krąży Bloom, by po wędrówce w świecie realnych zdarzeń, snów i obsesji, spocząć w nim. Właśnie te dwie postacie królują na scenie. Wynika to zarówno z ich kluczowej roli w utworze, jak i znakomitego wykonawstwa nieodżałowanego ekswrocławianina, Stanisława Igara (Leopold Bloom) oraz - zmieniającej w sztuce oblicza i wcielenia w stylu znamionującym wysoką klasę - Haliny Winiarskiej (Molly Bloom). Skoro zaś o aktorstwie - cały zespół wykonawców prezentuje tu bogatą skalę możliwości. Akcentuję słowo "zespół", bo mieliśmy w wielu scenach - nader starannie dopracowanych, by nie rzec: cyzelowanych - świetne pokazy aktorstwa zbiorowego. Zawdzięczamy je: Janowi Sieradzińskiemu, Stanisławowi Michalskiemu, Lechowi Grzmocińskiemu, Henrykowi Biście. Tadeuszowi Rosińskiemu, Ryszardowi Jaśniewiczowi, Stanisławowi Dąbrowskiemu, Jerzemu Kiszkisowi, Zofii Bajuk, Henrykowi Sakowiczowi, Matyldzie Szymańskiej, Krzysztofowi Gordonowi, Joannie Bogackiej, Edwardowi Ożanie i Wojciechowi Kaczanowskiemu.

Na sukces przedstawienia złożyła się praca sporej ilości twórców, którzy - sądząc po rezultacie - doskonale się dobrali: Słomczyńskiego, który stworzył pierwszą chyba w świecie tak wierną Joyceowi wersję sceniczną powieści, Zygmunta Hubnera, który wizję Słomczyńskiego scenicznie ucieleśnił, Lidii Minticz i Jerzego Skarżyńskiego - twórców funkcjonalnej i ułatwiającej przetwarzanie walorów literackich na walory teatralne scenografii, Stanisława Radwana, którego muzyka wzbogaca widowisko o jeszcze jeden ważny, sugestywny w wyrazie walor.

Cieszę się, że mogłem - wraz z tysiącami wrocławian - obejrzeć gdańskiego "Ulissesa".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji