Artykuły

Stary Teatr z Krakowa w Warszawie

Po sukcesach w czasie festiwalu polskich sztuk współczesnych we Wro­cławiu, po występach w Biel­sku-Białej i w Rzeszowie (w ramach Rzeszowskich Spotkań Teatralnych) przyjechał Stary Teatr z Krakowa do stolicy. Zabrakło jego występów w czasie Warszawskich Spotkań Teatralnych w grudniu ubieg­łego roku. Obecnie, korzysta­jąc z wyjazdu Teatru Po­wszechnego do Paryża, zapre­zentował na jego scenie dwa przedstawienia, potwierdzając opinię, że jest dziś jednym z ciekawszych i ambitniejszych teatrów polskich.

Na pierwszy ogień poszło głośne w kraju przedstawienie "Nieboskiej komedii" Krasiń­skiego w inscenizacji Konrada Swinarskiego. Pisaliśmy już o tym spektaklu w "Trybunie Ludu" po krakowskiej premie­rze.

Cóż można dziś jeszcze po dru­giej konfrontacji do tego dodać? Ze sprawdziła się wysoka ranga tej inscenizacji, funkcjonalność i trafność pomysłu scenografa KRY­STYNY ZACHWATOWICZ, która całą akcję umieściła (zapewne w porozumieniu z reżyserem, a może nawet z jego inspiracji) we wnę­trzu starego, barokowego kościo­ła. Słabiej wypadł w przedstawie­niu warszawskim, niż na premierze MAREK WALCZEWSKI, który gra rolę hrabiego Henryka. Nie tylko grał kabotyna, ale wręcz był nim na scenie. Lepiej natomiast zagrał w Warszawie rolę Pankracego JERZY NOWAK, dzięki czemu jeszcze wyraźniejsza stała się intencja reżysera, który nie naruszając tek­stu Krasińskiego obnażył całkowicie ograniczoność i kabotynizm pa­na hrabiego; hrabia Henryk jest przecież w "Nieboskiej komedii" jego porte-parole.

Jeśli można do przedstawienia "Nieboskiej komedii" zgłosić pew­ne zastrzeżenia, to dotyczyć one będą przede wszystkim poziomu aktorskiego. Pod tym względem nie jest najlepiej, niektóre role za­grane są poniżej wymagań, jakie stawiać powinniśmy inscenizacjom wielkich dramatów naszej literatu­ry romantycznej.

Drugim przedstawieniem za­prezentowanym przez Stary Teatr w czasie jego występów gościnnych w Warszawie był "Mizantrop" Moliera w nowej, uwspółcześnionej wersji Jana Kotta. Program mówi co praw­da o "wolnym przekładzie pro­zą", ale faktycznie mamy tu do czynienia z adaptacją, mi­mo, że Kott trzymał się dość wiernie tekstu Moliera. Doko­nał jednak sztuki nie lada: wy­dobył arcydzieło Moliera z mu­zeum i pokazał je w taki spo­sób, jakby było sztuką współ­czesną, napisaną o nas i dla nas. Molier nie miał na ogół szczęścia do polskich teatrów. Od czasu "Szkoły żon" w inscenizacji Korzeniewskiego, a szczególnie od czasu jego świe­tnych inscenizacji "Don Juana", nie widziałem żywego Molifera na naszej scenie. Kon­wencjonalne i zmumifikowane przedstawienia sztuk wielkiego satyryka francuskiego pozba­wione były ostrości i drapieżności, a więc swoich najwięk­szych walorów. Stawały się zwykle nudnymi, kostiumowy­mi piłami, które nikogo nie interesowały, obrzydzając tyl­ko przymusowo prowadzonej na te spektakle młodzieży twórczość genialnego pisarza.

Kott zrozumiał, że siła sztuk Moliera leżała w ich aktualno­ści. Pisane były przecież zaw­sze z myślą o epoce i spra­wach, wśród których żył Jean Baptiste Poquelin, syn królew­skiego tapicera, który zawsze drżał o swój los, nieraz do­świadczał gorzkich razów, a jednak nie poddał się i bro­nił przez całe życie swej od­ważnej, wolnej myśli. I Kott spróbował nie tylko przełożyć prozą, a nie wierszem jedno z najmądrzejszych, ale i najbar­dziej gorzkich dzieł Moliera, jakim jest "Mizantrop", lecz w dodatku przeniósł jego akcję w nasze czasy, byśmy odbierali tę sztukę tak, jak widzowie jej prapremiery. Pikanterii dodaje temu zabiegowi fakt, że oglą­daliśmy przedstawienie "Mizantropa" nieledwie w 300 lat po paryskiej prapremierze. Od­była się ona bowiem 4 czerw­ca 1666 roku.

Dzięki eksperymentowi Kotta padły bariery, które odgradzały współczesnych widzów od tej sztuki. Proza miast wiersza dodała jej naturalno­ści i zwięzłości. Obyczajowość lat sześćdziesiątych XX wieku,

zamiast obyczajowości lat sześćdziesiątych wieku XVII, jak również dowcipy, anegdoty i aluzje, jakie Kott wprowadził do tekstu Moliera, zbudowały ów pomost między sceną i wi­downią, ułatwiły pełne porozu­mienie i zrozumienie sztuki, której sens jest wciąż jeszcze tak aktualny.

Zabrzmiał ten "Mizantrop" z całą siłą, jako dzieło wymie­rzone przeciw oportunistom i obłudnikom, przeciw pochleb­com i lizusom, nie mającym własnego zdania, jak i przeciw tym, którzy wolą uległe mier­noty od ludzi wielkiego talen­tu i śmiałej myśli, prawego charakteru i mocnego kręgo­słupa.

A w dodatku przedstawienie jest dowcipne, lekkie, wesołe, nie gubi humoru Moliera. W pierwszych trzech aktach za­sługę dzieli tu reżyser przed­stawienia Zygmunt Hübner (który gra też dobrze, z ponu­rą miną, prawdziwą inteli­gencją i skupieniem Alcesta) z Janem Kottem. Czwarty akt jest słabszy i najmniej w nim inwencji adaptatora. Najbar­dziej też zbliżony jest do ory­ginału. W akcie piątym docho­dzi jednak znowu do głosu dowcip Kotta, lecz także brzmi tu znakomicie głęboka myśl Moliera. Gorzka, tragiczna, wybiegająca daleko w przy­szłość w stronę perypetii ludzi wyobcowanych ze swego świa­ta, nieprzystosowanych do nie­go, tych wszystkich, którzy za­stanawiają się nad losem i fi­lozofią człowieka, nad jego miejscem we współczesnym świecie.

Zygmuntowi Hübnerowi należą się słowa uznania nie tylko za po­mysł (to on zamówił u Jana Kotta uwspółcześniony przekład "Mizantropa"), za reżyserię i grę w roli tytułowej, lecz także za nadanie spektaklowi jednolitego wyrazu artystycznego. Poziom aktorów nie jest w tym przedstawieniu równy. Obok Hübnera, który gra Alcesta, subtelnie zarysowanej po­staci Arseny (EWA LASSEK), za­bawnego i ostro zagranego Akasta (KAZIMIERZ WITKIEWICZ), Oronta trochę skarykaturowanego (JA­NUSZ SYKUTERA) i Klitandra-bawidamka (HENRYK BŁAŻEJCZYK), mniejsze pole do popisu ma dość bezbarwna w roli Elianty ANNA SENIUK. Rozsądnego Filinta gra przekonująco MAREK WALCZEWSKI, nie wychodząc jednak poza poprawne opracowanie tej bardzo ważnej roli. Najwięcej zastrzeżeń wzbudza KRYSTYNA CHMIELEWSKA w roli Celimeny. Ta student­ka szkoły teatralnej ma rzeczywi­ście 20 lat i wygląda ładnie, po­rusza się po scenie z wdziękiem. Ale czy to wystarczy, by zagrać tak trudną i skomplikowaną rolę Celimeny? Dobre warunki ze­wnętrzne - to bardzo wiele. Ale to jeszcze nie wszystko. Może więc trzeba było szukać innego rozwią­zania trudnej sprawy obsady roli Celimeny... Natomiast na dobro Zygmunta Hübnera zapisać należy, że wszyscy aktorzy tego przedsta­wienia utrafili we wspólny ton współczesnej młodzieży i współcze­snego świata. Mówią prosto, natu­ralnie, grają szybko, podają dow­cipnie tekst i jego pointy.

I tu słowa uznania dla sce­nografii Skarżyńskich. Stwo­rzyli oni dzięki stylizowanej de­koracji pomost między salonem epoki Moliera i salonem współ­czesnym. Było to ładne i przekonujące. Świadczyło dobrze o smaku Celimeny i harmonizo­wało dobrze ze starą muzyką z taśmy magnetofonowej, któ­rej od czasu do czasu słucha­li jej goście, a także ze współ­czesnymi strojami, jakie nosili.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji