Popiół i diament
Przed emisją "Popiołu i diamentu" w reż. Zygmunta Hübnera, nikt nie był łaskaw poinformować niezorientowanych widzów, że nie jest to widowisko premierowe, lecz praca sprzed paru dobrych lat. Oglądałem ją wówczas i teraz, za każdym razem próbując oddalić od siebie pamięć o filmie Andrzeja Wajdy ze Zbigniewiem Cybulskim - niestety, daremnie. W tamtym filmie, nie wolnym przecież od uproszczeń, mnożącym bez umiaru Krzysztof Kolberger w spektaklu wg "Popiołu i diamentu" znaki i symbole. Była wysoka temperatura emocjonalna, której odpowiadało podobne nastawienie widowni. Publiczność na coś takiego właśnie czekała, i to oczekiwanie zostało w pełni zaspokojone.
Ale to tylko kwestia naszego, polskiego odbioru tego filmu, który odniósł olbrzymi sukces za granicą, więc musiało w nim być coś spoza naszej egzaltacji, coś, po prostu, z dobrego kina, i z niezmiernie ciekawej powieści. Właśnie "coś", bo nie wszystko; całe obszerne wątki powieściowe pozostały poza filmową ekranizacją, nad którą wespół z reżyserem pracował także Jerzy Andrzejewski.
Zygmunt Hübner zrobił spektakl telewizyjny, zresztą w konwencji kinowej, obficiej czerpiąc z fabuły powieści i w zasadzie w większym stopniu dochowując wierności pierwowzorowi literackiemu, niż Andrzej Wajda. Rzecz w tym, że "niewierność" Wajdy przysłużyła się filmowi: jego opowieść była zwarta, dynamiczna, skoncentrowana na postaci Maćka Chełmickiego, czy, co wydaje się bardziej prawdopodobne: na osobowości Zbigniewa Cybulskiego, który ten film całkowicie zdominował. A przecież powieść jest przede wszystkim o starym działaczu partyjnym, komuniście Stefanie Szczuce. I Szczuka jest centralną postacią spektaklu Zygmunta Hübnera. Jest tu więc zgodność między zamierzeniem pisarza, a interpretacją reżysera.
Ba, kiedy postać Szczuki, nośna przecież, kluczowa, ucieleśniająca ideę - najwyraźniej się Andrzejewskiemu nie udała jako figura powieściowa. Oczywiście, w powieści są pewne próby jej uczłowieczenia, ale z mizernym skutkiem. Śmierć Szczuki mniej porusza czytelnika, niż los, sytuacja ludzka tego, który śmierć zadaje - młodego Maćka Chełrniekiego. Tragizm tkwił wtej postaci, co wyczuł Wajda, z czym do końca utożsamił się Cybulski, a co zaakceptował (jako współautor i scenariusza) Jerzy Andrzejewski.
Wajda, kierując wszystkie światła na Chełmickiego, w roli Szczuki obsadził nieznanego aktora Wacława Zastrzeżyńskiego, zaś rolę Andrzeja Koseckiego powierzył nieprofesjonaliście Adamowi Pawlikowskiemu. Ważny był tylko Chełmicki-Cybulski!
Zygmunt Hübner postawił na Tadeusza Łomnickiego, wspaniałego aktora, który obdarzył Szczukę swą fascynującą fizycznością, ale nie rozsadził ciasnych ram tej postaci nakreślonych przez Andrzejewskiego. I tutaj Szczuka jest głównie przekaźnikiem Idei, więcej: samą ideą i - jeszcze - Tadeuszem Łomnickim, ale nie tragiczną postacią, której los porusza nas do głębi.
Nieporównanie trudniejsze zadanie miał wszelako Krzysztof Kolberger, który - czy widział, czy też nie widział Cybulskiego w tej roli, musiał czuć na sobie ciężar tamtej potężnej kreacji. Co najwyraźniej go krępowało. I w sumie jakoś trudno mi było uwierzyć w jego konsniracyjno - powstańczo - żołnierską przeszłość. Natomiast doskonale wypadła rola Andrzeja w interpretacji Piotra Cieślaka, która przyciągała widza wewnętrznym żarem, rozchwierutaniem, ciężarem moralnego wyboru - było w niej coś z postaci Conrada. Wajda słusznie się obawiał, że odrobinę więcej uwagi poświęcając Andrzejowi Koseckiemu, może na drugi plan zepchnąć dylematy Maćka Chełmickiego, z Andrzeja właśnie czyniąc prawdziwy głos pokolenia.
Oczywiście, dobrze, że powstała ta adaptacja. Będzie też rzeczą naturalną, gdy kiedyś jakiś młody reżyser ponownie sfilmuje "Popiół i diament". Może jego bardziej zaciekawi Andrzej Kosecki, nie Chełmicki, nie Szczuka. Kto wie?