Artykuły

Zalety chałturzenia

Młodzieżowa brygada szturmowa, czyli Absurdalizm socrealistyczny w reż. Piotra Dąbrowskiego w Teatrze im. Węgierki w Białymstoku w ocenie Jerzego Szerszunowicza.

Teatr Dramatyczny zaprezentował program kabaretowy pt. "Młodzieżowa brygada szturmowa, czyli Absurdalizm socrealistyczny" - satyryczny rozrachunek z PRL-em

Kabaret do kotleta

"Absurdalizm socrealistyczny" powiela sprawdzony schemat na kabaretowy samograj: seria znanych skeczów, piosenek, dowcipów na dany temat udających logiczną całość. Rzecz to miła w odbiorze, a i konsumpcji publice nie utrudnia.

W ten sposób robi się nobliwe benefisy aktorskie, telewizyjne i objazdowe gale piosenki i humoru, a także zwykłe chałtury (grywane "dla chleba" nawet przez aktorskie tuzy). I nie ma w tym nic zdrożnego: przyzwoita chałtura więcej ma uroku i sensu, niż niewydarzone, choć oryginalne płody aktywności twórczej.

Ze zmiennym szczęściem

Montaże literacko-muzyczne mają też i tę zaletę, że kilka udanych scenek, garść trafionych dowcipów jest w stanie unieść balast sekwencji średnio zabawnych i popisów aktorskich wywołujących zdziwienie (ale o co chodzi?) zamiast śmiechu.

Zasada ta doskonale sprawdza się również w "Absurdalizmie socrealistycznym". Programowi łatwo wybacza się np. dość jałowe satyrycznie wypady na terytorium bratniego Kraju Rad (interpretacje tekstów Michaiła Zoszczenki), bo równoważą je całkiem ciekawe powtórki takich szlagierów, jak np. "Ucz się, Jasiu" (tekst Stanisława Ty-ma, znany z rewelacyjnego wykonania Kabaretu Dudek). Po mistrzach trudno poprawiać lub wybić się na własną, a równie ciekawą interpretację. Można jednak, co czynią w Dramatycznym, w miarę umiejętnie powtórzyć za pierwowzorem. Choć daje to efekt artystyczny "na pół gwizdka", to i tak wystarczy, by wywołać na widowni salwy śmiechu. Czym publika mniej osłuchana, tym brawka głośniejsze...

Zalety chałturzenia

Analizowany wyżej przepis na hit repertuarowy, Teatr Dramatyczny, a konkretnie jego dyrektor, Piotr Dąbrowski, zastosował już po raz trzeci. Zaraz po przybyciu do Białegostoku zaserwował publiczności wyciągi z Kabaretu Starszych Panów - "Samotny wieczór, czyli Herbatka przy ognisku". Potem pojawił się "Kabaret Nie Byle Jaki" - przedestylowany "po naszemu" ekstrakt z twórczości Tuwima i Słonimskiego. Obecnie przerabiamy epokę socrealizmu, a właściwie całego absurdu PRL-u.

Pomysł finansowo wyborny (małe koszty realizacji widowiska, gwarantowane powodzenie). Ponadto doskonała okazja do rozruszania się, zademonstrowania odrobiny "waryjactwa" dla zespołu aktorskiego. Nie bez znaczenia się też to, że udało się wreszcie zamienić foyer teatru w kawiarenkę. Krzesła paskudnie niewygodne, kieliszki do wina plastikowe, ale staranie widać, jakaś atmosfera jest, a zawiany lekko widz ma szansę po angielsku spektakl opuścić... Jednak artystycznie rzecz jest - jak by na to nie patrzeć - dość miałka. Dostajemy przedstawienia wtórne, w których trzeba się zachwycać jakością tej czy innej "podróbki" - bo nic innego do zachwycania się nie ma.

Z jednym wyjątkiem, którym są przewrotne inscenizacje znanych tekstów. Aktorzy śpiewający "tysiące rąk, miliony rąk" z przytroczonymi do ramion rękami manekinów, czy szlagier "To idzie młodość" wykonywany przez silnie skacowaną "młodzieżową brygadę" - to pomysły może nie wybitne, ale zabawne, nagradzane salwami śmiechu i gromkimi brawami. Dzięki nim "Absurdalizm..." wydobywa się ponad poziom klasycznej chałtury - sztuki niesprzecznej z kotletem, a w wielu okolicznościach (rozmowa przy wódeczce, impreza zakładowa, itp.) wielce przyjemnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji