Artykuły

Sukces "Traviaty"

"La Traviata" w reż. Waldemara Zawodzińskiego w Teatrze Muzycznym w Lublinie. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.

Owacją na stojąco przyjęła blisko czterotysięczna publiczność premierę "Traviaty" G. Verdiego, zrealizowaną z rozmachem przez zespoły lubelskiego Teatru Muzycznego w hali "Globus". Przyznać należy, że było co oklaskiwać, bo przedstawienie zostało dopracowane w każdym szczególe zarówno pod względem inscenizacyjnym, jak i muzycznym.

Prosta, oparta na systemie białych ekranów i podestów, a przy tym pełna przestrzeni i funkcjonalna scenografia pozwoliła reżyserowi na prowadzenie akcji na dwóch poziomach. Jednym z ciekawszych pomysłów było pozostawianie na scenie całego zespołu w obu wielkich scenach zbiorowych. W chwilach, kiedy akcja rozgrywała się między bohaterami dramatu, chór stawał (zastygał w określonych pozycjach) tyłem do nich. To świetnie wzmacniało dramaturgię i zwartość przedstawienia. Ważną rolę przypisano też kolorystyce i oświetleniu, to one budowały klimat każdej ze scen. W scenie balu u Violetty dominowała biel, bal u Flory był w tonacji czarno-białej z dodatkiem czerwieni kostiumów tancerek. Nie rozumiem tylko, dlaczego do II aktu ni stąd, ni zowąd została wprowadzona na chwilę naga kobieta. Miałem wrażenie, że nikt na nią nie zwrócił uwagi, na scenie bowiem działy się w tym momencie rzeczy bardziej interesujące (taniec cygański i hiszpański) niż owa pani, która w żaden sposób nie pasowała do sceny, gdzie dramat głównych bohaterów rośnie z minuty na minutę. Czemu miał służyć ten prymitywny zabieg? Na pewno nie podwyższał poziomu artystycznego spektaklu, lecz przeciwnie, zdecydowanie go obniżał. Pozostając przy stronie wizualnej przedstawienia, wypada jeszcze wspomnieć o ciekawych sukniach i smokingach o współczesnym kroju. Wielkie brawa należą się Janinie Niesobskiej za ciekawe i pełne dynamizmu układy choreograficzne, świetnie tańczone przez lubelskich tancerzy.

Dużą satysfakcję sprawiła też obsada. Gwiazdą wieczoru była bez wątpienia Joanna Woś. Stworzyła ona w pełni wiarygodną kreację wokalno-aktorską, która na długo zapadnie w pamięć tych, co mieli możliwość jej obejrzenia. Można powiedzieć, że ona nie grała, ona po prostu była zakochaną, zdolną w imię miłości do najwyższego poświęcenia kobietą, która wie, że jest śmiertelnie chora. Wokalnie zachwycała nienaganną emisją, nośnym piano i wspaniałym legato. Do tego należy dodać wyrównane w każdym rejestrze brzmienie, wspaniale śpiewane koloratury i ogrom kultury muzycznej w subtelnym kreśleniu głosem dramatu Violetty. Partię zakochanego Alfreda zaśpiewał z powodzeniem Tomasz Janczak, któremu udało się stworzyć wiarygodną postać młodego człowieka niemogącego się pogodzić z utratą ukochanej. Piękną pod każdym względem kreację stworzył też Zbigniew Macias, który w partii Giorgia Germonta, ojca Alfreda, ujmował muzyczną kulturą i świetnie brzmiącym głosem. Całej wymienionej trójce dzielnie dotrzymywali kroku: Elżbieta Kaczmarzyk-Janczak w partii Flory, Grzegorz Szostak jako Doktor Grenvil i Andrzej Witlewski - Baron Douphal. Pięknie spisały się również chóry.

Jackowi Bonieckiemu udało się wydobyć z partytury wyrazistą i dobrze rozplanowaną dynamikę oraz narastający w muzyce dramat. Była też charakterystyczna dla "Traviaty" taneczna lekkość w rytmie walca i śpiewność, pod którą czai się od samego początku dramat głównych bohaterów. I wszystko byłoby dobrze, gdyby jeszcze dyrygentowi udało się wydobyć z partytury wszystkie niuanse i smaczki, co w warunkach potężnej hali sportowej jest dość trudne. Mam nadzieję odnaleźć je w wykonaniu stricte teatralnym, które zapowiedziano na 29 stycznia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji