Artykuły

Grają śpiewająco

"Opowieść wigilijna" w Teatrze im. Szaniawskiego w Płocku. Recenzja Mileny Orłowskiej w Gazecie Wyborczej-Płock.

Kiedy usłyszałam, że zespół płockiego teatru pracuje nad przedstawieniem muzycznym, zamarłam z przerażenia. Pamiętam, jak jakiś czas temu aktorzy obeszli się z piosenkami Tuwima. Dlatego w niedzielę szłam do teatru z duszą na ramieniu, i co? Od pierwszych chwil "Opowieści wigilijnej" nie mogłam uwierzyć własnym uszom. Śpiewali jak anioły.

Przebrzydły skąpiec, Ebenezer Scrooge, nie chce przyjść na świąteczny obiad do swojego siostrzeńca. Boczy się na pracownika, który prosi o dzień wolny. Nie znosi świąt, bo wtedy trzeba kupować prezenty i się uśmiechać. I zmienia się w ciągu jednej nocy. Bo odwiedzają go duchy - zmarłego wspólnika oraz przeszłych, teraźniejszych i przyszłych Wigilii. Pokazują mu, co traci, i Scrooge budzi się jako inny człowiek.

Taką właśnie historię wybrał na swoje przedstawienie dyplomowe Rafał Sisicki, student podyplomowej reżyserii warszawskiej Akademii Teatralnej. Sam zaadaptował opowiadanie Charlesa Dickensa i napisał niebanalne teksty piosenek. I nie mógł chyba zrobić nam lepszego prezentu na Boże Narodzenie. Przedstawienie jest naprawdę ujmujące. Niewysilone, bez dłużyzn, z kilkoma naprawdę ciekawymi pomysłami realizatorskimi. Przede wszystkim ciepłe. Jak znalazł na święta.

Paweł Dampc i Jacek Piskorz napisali specjalnie do niego zachwycające piosenki (dla nowoczesnego sprzętu akustycznego, w który wyposażono właśnie nasz teatr, nie można było sobie wymyślić lepszej próby). W rezultacie widzowie niedzielnej premiery obejrzeli i wysłuchali przedstawienia nawiązującego do najlepszych tradycji widowisk muzycznych. Mało mówienia, dużo śpiewania, do tego trochę tańca i humoru. Nie twierdzę, że wszyscy płoccy aktorzy mają głos niczym Frank Sinatra, ale śpiewali naprawdę dobrze. A dźwięk był absolutnie bez zarzutu. Docenią to ci, którzy pamiętają, jak kiedyś w płockim teatrze rozwiązywano problem piosenek: aktorzy mówili swój tekst, a kiedy mieli coś zaśpiewać, słychać było najpierw "pstryk", a potem szum taśmy magnetofonowej i wreszcie dudniącą, prawie zawsze za głośną muzykę. Teraz nie było o tym mowy, aktorzy mieli mikroporty, płynnie przechodzili od słowa mówionego do śpiewu, wyraźnie słychać było każdy dźwięk i każdą nutę.

Gdyby tylko smutną, właściwie umowną scenografię (łóżko, kantorek, a po bokach dwa namalowane na kartonie domki) zastąpić czymś bardziej okazałym, a do tego zaangażować profesjonalnych tancerzy - byłoby prawie na piątkę.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji