Artykuły

Gry pamięci

"Trash Story albo sztuka (nie)pamięci" w reż. Eweliny Pietrowiak w Teatrze Ateneum w Warszawie. Pisze Jacek Wakar w Dzienniku - Kulturze.

W "Trash Story" Magdy Fertacz każdy ma swoją historię i każda z nich skazana jest na wymazanie. W spektaklu Eweliny Pietrowiak w Teatrze Ateneum napięcie między pamięcią a jej unicestwieniem wybrzmiewa mocno i lirycznie zarazem

Jest w dramaturgii Magdy Fertacz coś, co nie daje spokoju, chwilami drażni, częściej fascynuje. Mam nieodparte wrażenie, że młodą autorkę (rocznik 1975), pierwszą laureatkę Nagrody Dramaturgicznej Gdynia, intryguje przedziwne zawieszenie - to, co jest między życiem a śmiercią. Dlatego bohaterki jej sztuk - przed kilku laty zrealizowanego w stołecznym Laboratorium Dramatu "Absyntu", a teraz "Trash Story" - poruszają się po tej cienkiej linii. Są, a jakby ich nie było. Mimo to rozliczają z przeszłości świat i siebie. Fertacz już na początku swojej drogi znalazła własny temat. Drąży go, na nowo oświetla, rozbudza ciekawość. W "Absyncie" Fertacz portretowała Karolinę, tutaj jej miejsce zajmuje Ursulka (Jadwiga Jankowska-Cieślak). W didaskaliach mówi się, że ma 10 lat, ale to nieprawda, bowiem to postać pozbawiona wieku. Ursulka pozostała dzieckiem, choć tak naprawdę jej nie ma. Błądzi pomiędzy żywymi jako duch. Ucieleśnia

tajemnicę sprzed wielu lat. Mroczny sekret tego domu i tych ziem. Nie bez przyczyny Fertacz umieszcza akcję sztuki na Ziemiach Odzyskanych. Jej nie interesuje oficjalna, poprawna aż do bólu wersja historii. Woli delikatnie, bo bez mentorskiego zacięcia, nakłuwać całkiem świeże rany.

Zatem Ursulka ma swoją opowieść. Jankowska-Cieślak prowadzi ją pewnie, zuchwale, siłą słów i gestów. Chwyta za gardło dziecięcość swojej bohaterki - z jej bezczelnością, nieuświadamianym okrucieństwem, niezrozumieniem bezwzględności otaczającego świata. Jej Ursulka nosi ze sobą wielką szmacianą lalkę, nazywa ją Złodziejaszkiem. Jest tak, jakby autorka, a za nią reżyserka i znakomita aktorka odnalazły w tym grę między jej jasną i ciemną stroną. W dodatku niemożliwą do rozstrzygnięcia. Pietrowiak reżyseruje "Trash Story", pamiętając o swoich poprzednich doświadczeniach z "Pokojówkami" Geneta

i "Sonatą jesienną" Bergmana w tym samym teatrze. Sztuka Fertacz mogła posłużyć jej do rozprawy z upiorami przeszłości, do rozliczania, uderzania w wysokie tony. Na szczęście zdolna reżyser nie wpada w pułapkę gry na efekt. Woli opowiadać półgłosem, zamykając rozgrywkę z pamięcią w dusznym świecie kobiet. Z wyczuciem grają je Maria Pakulnis i Marta Gajko - obie nieoczywiste, wymykające się definicjom, a jednak naznaczone jakąś ledwie widoczną rysą. Można ją nazwać piętnem tragizmu, ale wydaje się, że nie trzeba, bo Fertacz i Pietrowiak nie lubią chyba mocnych słów. Podoba mi się, jak Ewelina Pietrowiak aranżuje na potrzeby swego przedstawienia niewielką przestrzeń Sceny 61. Jak manewruje jej głębokością, raz przygaszonym, innym razem jasnym światłem. Otwiera ją przez zapadający w pamięć obraz żywopłotu na zewnętrzny świat. A za chwilę znów każe postaciom żyć blisko siebie, jakby w ciągłym zwarciu.

"Trash Story" w Ateneum nie jest spektaklem doskonałym. Już w tekście łatwo znaleźć słabsze fragmenty, są chwile, przede wszystkim w środkowej części, kiedy traci on impet i zaczyna brzmieć niepotrzebnie retorycznie. Przedstawienie z kolei, całe oparte na grze aktorek, obywa się bez męskiego bohatera. Bartłomiej Nowosielski w roli Syna gra jowialność, szczerość, bezradność. Wszystko na jednej linii emocji, monotonnie. To za mało, bym uwierzył w jego skomplikowanie. Mimo tych słabości "Trash Story" w warszawskim Teatrze Ateneum to zaproszenie do poważnej rozmowy. Nie należy go ignorować.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji