Popiół i diament
Więc po dwudziestu latach istnienia Teatru TVP okazało się, iż przed adaptacją na mały ekran uchował się był jeszcze "Popiół i diament" Andrzejewskiego. Zapewne po filmie Wajdy ryzyko występowania z własną wizją utworu, uznanego tymczasem za jedno z najwybitniejszych dzieł trzydziestolecia, było zbyt duże; wszakże nie lękano się go na wielu scenach teatralnych, ale też bodaj nie czyniono nic ponadto, by nie odbiec z widowiskiem od tekstu powieści. Szczytem reżyserskich możliwości stawało się - jak tu w niedawnej łódzkiej inscenizacji Jana Maciejowskiego (cytuję za jednym z omówień przedstawienia) - "tłumaczenie" literackiej narracji na język obrazów rozgrywających się w kilku planach, na różnych płaszczyznach", słowem, sprostanie tym trudnościom, jakie sprawia adaptacja wielu równoległych wątków akcji.
Najwymyślniejsze nawet środki sceniczne nie zmieniają w takich wypadkach niczego w świecie znaczeń dzieła literackiego, albowiem podporządkowane są wysiłkowi li tylko odtworzenia oryginału, przyswojenia go językowi innej sztuki. Że to zakrawa na tautologią? - ale też ona przypisana jest procesowi adaptacji. W takim technicystycznym raczej ujęciu wybór "Popiołu i diamentu" na inauguracją sezonu teatralnego w tv wydawać się będzie godny pochwały - bo i powieść wyśmienita, a sprawne jej przetworzenie zawsze dostarczy dowodu, iż pojawiła się na ekranie oczekiwana sztuka współczesna
Zastanawiałem się wszakże, co każe po obejrzeniu przedstawienia pozostać mi wobec niego chłodnym. Dlaczego drobny urywek z filmowego "Popiołu i diamentu", scena śmierci Maćka pokazana w ,,Sam na sam" ze Zbigniewem Załuskim wzrusza (jeśli to dobre słowo) bardziej niż cale niemal przedstawienie Zygmunta Hübnera? Nierzetelna jest jednak ostatnia wątpliwość, bo reżyser w wywiadzie wykluczył możliwość jakichkolwiek porównań z filmem, zamiar dyskusji z nim w warstwie treściowej czy wizualnej: "zrobiliśmy - myślą o sobie i zespole - wszystko, co było w naszej mocy, aby uwydatnić klimat psychologiczno-polityczny tego utworu i przekazać intencje pisarza".
Nie, bynajmniej nie Andrzejewski jest odpowiedzialny za to, iż nie poruszył mnie telewizyjny "Popiół i diament". Po prostu, jego książka czytana jest dziś inaczej niż kiedyś, zamykające ją pytanie "Człowieku po coś uciekał?" rzadko kto bierze do siebie bądź uważa, iż skierowane było do jego antagonisty; nie uczestnicząc w sporach moralno-politycznych, nie spotykając się z zarzutami, o jakich Andrzejewski wspomina w poprzedzającym powieść dzienniku ("Adam R. po prostu ma mi za złe, że przedstawiam członka PPR jako postać dodatnią. A znowuż druga strona ma mi za złe Święckiego i że Szczuka nie dość silny i aktywny") dziś "Popiół i diament" czytany jest - co trafnie zauważył ostatnio Julian Rogoziński - niemal wyłącznie jako powieść obyczajowa, a dzięki takim scenom jak "potworny bankiet i koszmarna hulanka w restauracji "Monopol" powieść ta stanowi ni mniej ni więcej tylko -w walorach swoich niezrównany tom polskiej komedii ludzkiej z roku I".
Inscenizacja wierna tekstowi pisarza paradoksalnie musi powtórzyć zarówno słabości jak zalety; Szczuka w wykonaniu Tadeusza Łomnickiego będzie cokolwiek nieprzekonywający, gdy z dystansem -wniesie ogień słusznej wiary pośród oportunistów, wątpiących i karierowiczów. Chełmicki Krzysztofa Kolbergera oczaruje kapryśną młodzieńczością, ale zginie śmiercią niepotrzebną.
Zygmunt Hübner okazał się ze świadomego wyboru likwidatorem symboli narosłych wokół "Popiołu i diamentu". Powieść oddana w ręce bardziej przedsiębiorczych jakby reżyserów, lubiących wywracać na nice pierwowzory, byłoby dziś jednak bardziej nie przyjęcia na małym ekranie niż to rzetelne, siłami dobrych aktorów zagrane przedstawienie.