Artykuły

Cyrano, co ty im zrobiłeś?!

"Cyrano" w reż. Dariusza Wiktorowicza w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu. Pisze Henryka Wach-Malicka w Polsce Dzienniku Zachodnim.

- Nareszcie koniec tej nierównej walki - westchnął jeden z widzów, gdy premiera "Cyrana" w Teatrze Zagłębia w Sosnowcu dobiegła końca. To była okrutna ale niestety celna recenzja z przedstawienia, którego w żaden sposób nie da się obronić.

Poczynając od adaptacji, przez reżyserię, na scenografii Pawła Hubicki kończąc, trudno znaleźć w sosnowieckim spektaklu choćby zarys zamysłu interpretacyjnego. I na nic zdadzą się zawodzenia, że publiczność mamy teraz taką niedouczoną, co to głębi myśli reżyserskiej nie jest w stanie pojąć. Po pierwsze - myśl jakaś najpierw być musi, a po drugie - dobry reżyser to ten, który swoje pomysły potrafi uczytelnić. Najmniejsze pretensje mam do aktorów, którym przyszło zmierzyć się z wyjątkowo niespójną materią dramaturgiczną, trzeba bowiem wiedzieć, że ten "Cyrano" nie jest adaptacją, nawet daleko idącą, polskiego tłumaczenia utworu Edmunda Rostanda. Tekst, wystawiony na scenie Teatru Zagłębia napisał "na motywach" pierwowzoru reżyser przedstawienia - Dariusz Wiktorowicz. Sztuka wyszła mu jednak kulawa, bo ani to opowieść o trudnej miłości, ani o męskiej przyjaźni, ani o życiowych grach, uprawianych przez niepewnych siebie ludzi, ani nawet o wyrachowaniu, co samo w sobie byłoby naciąganiem idei Rostanda, ale przynajmniej byłoby czymś. Przede wszystkim "Cyrano" Wiktorowicza napisany został bez jakiegokolwiek szacunku (czy choćby znajomości) dla prawideł sceny. Jeśli przez pierwsze dwadzieścia minut (z zegarkiem w ręku!) przed publicznością rozgrywa się bliżej niezidentyfikowana pantomimiczno ruchawka, z której nie wynika absolutnie nic dla następujących potem zdarzeń, to zachodzi podejrzenie, że autor-reżyser zwyczajnie nie miał żadnej artystycznej koncepcji.

Jako reżyser, Dariusz Wiktorowicz (opieka artystyczna - Grzegorz Kempinsky) sięgnął natomiast po ostatnią deskę ratunku czyli pomieszanie stylów, epok i konwencji. Postmodernizm mu jednak z tego nie wyszedł. Mieszanie czasów i poetyk sprawdza się tylko w tedy, gdy artysta wyciąga różne cegiełki z różnych teatralnych murów po to, by zbudować nowy.

A Dariusz Wiktorowicz niczego nowego nie buduje, za to konsekwentnie burzy stare. Może "Cyrano de Bergerac" Edmunda Rostanda arcydziełem nie jest, ale na pewno jest dobrym, wzruszającym melodramatem, z pięknie zarysowaną postacią tytułowego bohatera - brzydkiego, mądrego i szlachetnego mężczyzny. Tymczasem w zimnym i wypranym z emocji spektaklu Teatru Zagłębia nie tylko motyw pisania listów schodzi na drugi plan, ale przede wszystkim schodzi tam sam Cyrano, któremu aktor Grzegorz Kwas nie może pomóc, bo nie ma ku temu okazji.

Strzępki dialogów, wymuszone grepsy, niczym nieuzasadnione balansowanie stylistyczne (od kabaretu do tragedii antycznej), szczątkowa wreszcie fabuła czynią z tego przedstawienia zlepek scenek bez sensu; z rozmową dwóch... psycholożek na czele! Tezę, że współczesny świat także pełen jest niespełnionych marzeń, a miłosny zawód zdarza się w każdej na epoce, można było udowodnić na każdym innym przykładzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji